"obok tej elity stworzonej przez postkomunizm jest już nowa elita, która jest w stanie zmieniać Polskę (...), ale nie taka elita, która się wynosi, która się uważa za lepszą, ale taka, którą chce służyć i ta służba jest właśnie elitarna". Ciekawe, kogo miał na myśli? Marszałka Kuchcińskiego czy ministra Piebiaka? Kto, Waszym zdaniem, pasuje jeszcze do tego opisu?
Tak, trwa atak na rodzinę. Agresywne bojówki LGBT atakują na ulicach rodziny z dziećmi, rzucają w nie kamieniami, geje publicznie mówią, że rodziny to zaraza, a jak rodzice z dzieckiem idą rzem ulicą, to zewsząd słychać okrzyki "wyp...dalać". Do tego w gazetach pojawiają się naklejki o treści "strefa wolna od rodzin z dziećmi".
Nie mógłbyś trollować jakoś inteligentniej? Są różne rodzaje ataku. Można atakować kamieniami, a można antynatalistycznymi profilami na FB. Można atakować, krzycząc na ulicy, a można też propagować antyrodzinny styl życia w mediach.
Nie, atak ma miejsce wyłącznie wtedy, kiedy ktoś związuje mnie drutem kolczastym i przystawia mi pistolet do skroni. Ewentualnie, bardzo ewentualnie - kiedy rzuca kamieniami.
Polecam słownik języka polskiego i hasło "atak". Odkryje się przed wami świat, o którym najwyraźniej nie macie bladego pojęcia. Albo - co bardziej prawdopodobne - udajecie, że nie macie. Jak to trolle.
Piotrr, gdzie dostrzegasz ten atak na rodzinę w mediach? Obecnie w prawie każdej reklamie występują uśmiechnięte bobasy, a co drugi produkt jest "rodzinny".
To są niestety bardzo powierzchowne spostrzeżenia. Równie dobrze mógłbyś twierdzić, że w Polsce rodzi się bardzo, bardzo dużo dzieci, ponieważ w reklamach jest mnóstwo bobasów. Atak dostrzegam na przykład w promowaniu konkubinatu jako normy w relacjach, natomiast małżeństwa - jako dziwnej i trochę podejrzanej aberracji (zrób sobie analizę ilościową relacji postaci w serialach HBO czy Netfliksa). Sam masz zresztą rację, że atakiem na rodzinę jest zmienianie tradycyjnego znaczenia tego słowa, tak żeby "rodziną" nazywać różne związki, które nie były tak określane.
Rzeczywistość serialowa rządzi się swoimi prawami o tyle, że widzowie nudzą się trwałymi związkami, dlatego scenarzyści wybierają model "każdy z każdym". Ale ważniejsze w tym jest "idea placement", a nie samo zjawisko częstych zmian partnerów w serialach. Zauważ, że mimo częstych roszad, każdy z "pozytywnych" związków jest na wzór rodziny. Postacie często zmieniające partnerów nie zyskują sympatii widzów, więc są zwykle postaciami negatywnymi. By przekonać się jak dzisiejsze media "przesiąknięte" są rodziną proponuję spotkanie z osobami dotknietymi niepłodnością i po poronieniach. Oni są bardzo wyczuleni na tym względzie, porozmawiaj sobie, a zauważysz, że "rodzina" to obecnie podstawowy element medialny. Zaś co do "tradycyjnego" rozumienia rodziny, to najpoważniejszych zmiana w dziejach świata nastąpiła w XX wieku, gdy rodziną stali się rodzice i dzieci, w przeciwieństwie do tradycyjnej patriarchalnej familii, z głową rodu itp. I co? I nic, do tego stopnia, że nie mający nawet wieku model rodzice + dzieci stał się tym "tradycyjnym".
Właśnie o tym piszę i właśnie na tym polega ten atak. Idealnie to ująłeś. Podstawowym elementem medialnym jest dziś "rodzina" skonstruowana tak, żeby była atrakcyjna dla widza i konsumenta. To nowe pojęcie rodziny zastępuje prawdziwą rodzinę. I nie chodzi o konkretny model rodziny (bo te zmieniały się nie tylko w XX wieku, ale także wcześniej), tylko o jej rolę i spoiwo. Współczesna "rodzina", która jest z założenia tymczasowa, oparta na nietrwałym afekcie, nie opiekuje się w związku z tym starszymi, a młodszych traktuje utylitarnie.
Doszukujesz się "ataku" tam gdzie go nie ma. Nawet w rzeczywistości serialowej nie promuje się nigdzie związków tymczasowych z założenia, bohaterowie choćby mieli za sobą dziesięć nieudanych małżeństw, liczą, że tym razem będzie to związek na zawsze. Serialowe "szczęście" przedstawia się jako udane życie rodzinne.
Zgred jestem, dzisiejszego świata nie kumam, nie jest już mój i chętnie go Młodym zostawię. Nie chcę się wtrącać, niech budują swój po swojemu, ale jak się to robi, to warto się przyjrzeć jak to robili poprzednicy, co się sprawdziło a co okazało klapą, czego nie warto próbować bo przynosi tylko szkody. To powiem jak było, żeby młodzi wiedzieli. Życie rodzinne zgredów było jak najbardziej ich sprawą osobistą a nawet intymną, nie bójmy się tego słowa. Nie mieli w zwyczaju wynosić na zewnątrz, w szczególności na ulicę tych tematów, przynajmniej osobnicy rodzaju męskiego. Dziecka wprawdzie nie dało się na ulicy ukryć i wszyscy widzieli, ale na to nic nie można już było poradzić. Ale po czym zgred miałby odróżnić na ulicy osoby o jakiejś innej orientacji i ich słowem albo jakimś czynem gwałtownym atakować? Najczęściej nawet o takich orientacjach w ogóle nie wiedział że są, coś słyszał najwyżej z koszarowych dowcipów, ale tylko z takowe je uważał. Co więc dziś robią innego inaczej zorientowani, że ich ludzie na ulicy poznają i robią im jakieś kuku? To zresztą raczej pogłoski tyle warte, co tamte dowcipy. Załóżmy że jednak poznają - dlatego, że "tamci" bardzo się o to starają, manifestują coś co nie powinno nikogo obchodzić, mało tego, próbują udowadniać że coś co odbiega od usankcjonowanej biologią, obyczajami i prawem normy, czy się to komuś podoba czy nie, jest jakąś normą tak samo godną uznania i społecznej i prawnej akceptacji. Co więcej, domagają się ogólnej akceptacji i propagowania nawet w szkołach czegoś, co nigdy racjonalną z punktu widzenia społeczeństwa normą nie będzie. Czy ktoś się zastanowił czemu takie działania mają właściwie służyć, komu przynosić korzyść i jak wyglądał będzie świat wszelkich racjonalnych i akceptowanych przez ogół norm pozbawiony? Może się i zastanawiał, ale cała hucpa wobec tego tematu służy przede wszystkim bieżącej walce politycznej, w której tęczowe środowiska są wykorzystywanie czysto instrumentalnie. Chwilowo są komuś potrzebne, za chwilę nikt się do nich nie przyzna, a o realizacji ich pomysłów ani przez chwilę nie myśli. Ludzie mający się za wartościowych i inteligentnych powinni to z łatwością zauważyć, chyba że zaślepia ich własny skrajny, choć nie zawsze uświadomiony egoizm. A takim jest choćby chęć adopcji dzieci przez pary jednopłciowe, wcale nie dla zabawy jak podejrzewają niektórzy, ale dla zaspokojenia owszem, biologicznej potrzeby posiadania potomstwa. Z tym, jak wiele innych potrzeb, realizowanej przez nich bez wysiłku i odpowiedzialności, kosztem innych, tych którzy mają te dzieci za nich urodzić, a przede wszystkim samych dzieci, traktowanych tu jako przedmiot do zaspokojenia swojej potrzeby. To wręcz ekstremalny przykład egoizmu, i to on jest prawdziwym podłożem całego zamieszania i tym co umożliwia manipulację owładniętymi nim ludźmi.
1. No, jeżeli ktoś czerpał wiedzę o świecie z koszarowych dowcipów, to nic dziwnego, że w pewnym momencie przestał ten świat rozumieć. 2. Skoro inaczej zorientowany manifestują coś, co i tak nie powinno nikogo obchodzić, to w czym problem? 3. To, co Ty subiektywnie uważasz za normę, nie ma żadnego znaczenia.
Ładna mi "wiedza o świecie", zapewniam że są na nim o wiele ciekawsze i przydatne rzeczy które warto wiedzieć, a ich poznanie daje człowiekowi wielką satysfakcję, radość i go rozwija. Ta tematyka do nich nie należy i mało kogo interesuje, stąd i manifestowanie nie ma specjalnego sensu. Oprócz politycznej zadymy, w której niektórzy widzą swoją szansę wypłynięcia na powierzchnię. Co ja uważam za normę, istotnie nie ma znaczenia. Ważne co uważa za nią społeczeństwo i co leży w jego interesie. A ono resztek instynktu samozachowawczego jeszcze nie straciło i pewnie nie straci - jak to z instynktami bywa, są silniejsze od błądzącego po manowcach umysłu i często ratują człowiekowi życie.
@Dirk: 1. sądząc po reakcjach na parady równości w niektórych polskich miastach ta tematyka interesuje część społeczeństwa bardzo żywo i budzi silne (niestety, czasem bardzo negatywne) emocje. 2. Społeczeństwo jako takie nie ma własnych poglądów i w związku z tym "nic nie uważa" na jakikolwiek temat - co najwyżej poszczególni jego członkowie.
Dirk, mało widać wiesz. Pewnie zdziwi Cię fakt, że w I Rzeczpospolitej homoseksualizm męski wśród szlachty był akceptowany, a prawo zezwalało na coś w rodzaju związku partnerskiego, z możliwością dziedziczenia i adopcji dzieci. Zachowało się kilka grobów szlacheckich, gdzie dwóch mężczyzn pochowanych jest jako "drodzy przyjaciele" na sposób małżeński. Z kolei homoseksualizm żeński nie był tolerowany u szlachty, ale był na wsi. Zdobywanie pierwszych doświadczeń seksualnych między dziewczętami uważano za coś normalnego, z czego się wyrasta. Twierdzono, że to nawet lepiej, że dziewczyny swawolą razem na sianie, lepiej niż z chłopcami, przynajmniej zachowają dziewictwo do ślubu. To, o czym mówisz, że "dawniej było inaczej" dotyczy głównie okresu komuny.
A co z tymi, którzy "nie wyrośli"? Zakalec?