„Zacznijmy od tego, że mało kto ma świadomość, iż żyje na cudzym świecie; stworzonym przez Kogoś innego i w dodatku do Jego własnych celów.
Tymczasem człowiek lubi myśleć, że to on jest stwórcą albo przynajmniej współtwórcą i że celem istnienia wszechrzeczy jest to, żeby pan Iks zbił majątek, ksiądz Igrek zrobił karierę kościelną, a pani Zet miała powodzenie. Dla ułatwienia sobie osiągnięcia tego celu sam oczywiście ustala prawa, którymi świat powinien się kierować, i bardzo się gniewa na czyjkolwiek sprzeciw. Widzi jednak takie sprzeciwy, więc zadaje «egzystencjalne» pytania, które w dużej mierze można by streścić tak: Ile i jak można uskubać dla siebie, żeby się zanadto nie narazić. I nic go więcej nie obchodzi”–to spostrzeżenie siostry Małgorzaty Borkowskiejskłania do natychmiastowego rachunku sumienia. Bo choć oczywiście jesteśmyostatnimi, którzy myśleliby o własnej urodzie, karierze, że o majątku nie wspomnę, to jednak takie rozgaszczanie się, szukanie swego, stawanie na pozycji stworzenia tylko wtedy, gdy można o coś prosić, coś uzyskać, cóż… O tym mielibyśmy co nieco do poopowiadania.
Dziwne skądinąd, że dawanie posłuchu sprawom większym od siebie, wiara w bezdyskusyjną nadrzędność Najwyższego wydają się dotyczyć jakiejś sfery, czy ja wiem, wzniosłej, niezwykle uduchowionej, bliżej nieokreślonej, a więc jakbynie do końca rzeczywistej. A przecież, jak ktoś (Janusz Pasierb?) słusznie zauważył, taka na przykład Maryja (sprzątając, pielęgnującrośliny, gotując, krzątając się itp.) była raczej człowiekiem raczej pochylonym ku ziemi niż wpatrzonym w niebo. Kto jak kto, Ona z Bogiem i Jego celami liczyła się na pewno.
Niedostrzeganie związku między egzystowaniem w Bożym świecie a prawami, zobowiązaniami, które z tego płyną, nie jest wcale takie rzadkie. Wiele zarzutów wobec wierzących sprowadza się na przykład do tego, że nie rozumieją świata, jego wymagań. A to przecież chrześcijanie, niejako z definicji, wpatrują się w oblicze bliźniego jako coś najcenniejszego, bo ukochanego przez Boga. Każdy nasz gest powinien być rozumiany jako działanie dla chwały Boga, a więc dla dobra człowieka. Hmm. Tyle różnorakich i wydawałoby się cennych inicjatyw jest tylko jakimś sposobem „zarządzania zasobami ludzkimi”, zapewnieniem, że „będzie się działo”, a ostatecznie próbą uhonorowania samych siebie i własnych wysiłków w służbie… Komu? Sobie?
Oczywiście nie to, żebyśmy chcieli źle. Wiecznie zapracowani, tyle energii poświęcamy na odpoczynek (w końcu się nam należy) i święte oburzenie wobec przeciwników (zaskakuje nas sprzeciw? naprawdę?), że nie starcza jej na porządne przekopanie własnego ogródka. Owoce to nie jest coś, co nam się należy, to nie jest coś, co zbierzemy akurat my. Na owoce przyjdzie jeszcze poczekać, proszę państwa.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.