Co zrobić, by odejść od parafii, rozumianej jako instytucja świadcząca usługi religijne i dojść do wspólnoty – jak często podkreśla Franciszek – uczniów i misjonarzy.
Milczą święte Księgi o bliskich i towarzyszących człowiekowi na co dzień stworzeniach. Co nie znaczy, że nie ma ich w kościelnej przestrzeni.
Zaszyci w domach, siedzimy jak gęsi na polach, równie jak one zdezorientowani. Nie tylko ni to jesienną, ni to przedwiosenną aurą.
Tym razem nie o trudne, niezrozumiałe przez większość współczesnych słowa chodzi.
O konieczności posługiwania się językiem zrozumiałym (filozof powie: intersubiektywnie komunikatywnym).
Każdy dzień to spotkanie z nowymi ludźmi, kolejnymi problemami, przede wszystkim z twarzami. One mówią najwięcej. Choć i do redakcyjnych tematów wieczorem, po powrocie z kolędy, trzeba wrócić.
Nikt księdza nie zaczepiał? Bo podobno – dopowiadają – gdzieś w okolicy, widząc księdza chodzącego po kolędzie, wezwano policję. Hm…
Jeden z księży pytał mojego proboszcza dlaczego wysyła młodzież na oazy. „Przecież oni, gdy wrócą, będą chcieli wszystko w kościele zmieniać”. Proboszcz, choć był konserwatywny, rady nie posłuchał.
Muszę się przyznać. Popsułem dzieciakom w mojej parafii święta. Już w poprzedzającą je niedzielę.
Upokorzeniem, traumą, doświadczeniem paskudnym ma być spotkanie z przebaczającą miłością? Jakoś trudno mi w to uwierzyć.