Jutro narodowe święto. Jakoś jednak to świętowanie…
Chrzcić czy nie chrzcić osoby słabo bądź wcale nie związane z Kościołem? Co z nie rokującymi nadziei kandydatami do bierzmowania? Rozgrzeszać czy nie rozgrzeszać w sytuacji przewidywalności nowego upadku?
Taką mamy kulturę? Jej nie zmienimy. Sposób myślenia – możemy.
Skupienie się na tym, co bliźniemu potrzebne, czy skupienie na tym, co jemu potrzebne naszym zdaniem?
Było o tym patronie głośno w ubiegłym roku. Oj było...
Nie łatwo dziś nakłonić kogoś do zaangażowania dla wspólnoty i we wspólnocie.
Zda się, że nadchodzi światowy kataklizm wywoływany przez wojowników armii złego. Z innej armii jesteśmy. Niech młodzi przyodziewają mundury, niech rządzący kupują uzbrojenie, niech generałowie układają plany batalii. My tej wojny nie zaczniemy, a miarą sukcesu nie będzie ilość „zneutralizowanych” wrogów.
Ochrona życia staje się najważniejszym wyzwaniem naszych czasów.
Czemu – pytają parafianie – tak często chodzi proboszcz na cmentarz. Odpowiadam z przymrużeniem oka. Oswajam się. Choć jest w tym sporo prawdy.
Wszystkich świętych? Oby i kiedyś nasze święto. A może nasze i dziś?