W pamięci byłych więźniów obozu koncentracyjnego KL Auschwitz, ostatnich świadków życia św. Maksymiliana Marii Kolbego, Męczennik Miłości utrwalił się jako człowiek wyjątkowy - pisze Nasz Dziennik.
Wszyscy, którzy się zetknęli ze św. Maksymilianem, zgodnie podkreślają jego wielką wiarę, godność i odwagę. Szczególny ich podziw i szacunek zyskał, ofiarowując swoje życie za życie innego, nieznanego mu współwięźnia, ojca dwojga dzieci. - Przeżyłem Oświęcim. Oznacza to, że dostąpiłem ogromnej łaski. Pan Bóg pozwolił mi przeżyć piekło na ziemi. Dozwolił, bym był świadkiem ofiary ojca Maksymiliana, ofiary, która po ludzku rozumując, jest niepojęta - mówi 85-letni inżynier Michał Micherdziński z Sanoka, który przed laty stał na pamiętnym apelu w tym samym szeregu co św. ojciec Maksymilian. - Postawa i słowa świętego Maksymiliana na placu apelowym były pięknym kazaniem pokazującym, jak trzeba kochać rodziców, rodzinę, bliźniego. Wiara, którą on posiadał, przewyższa nasze dzisiejsze pojęcia o wierze. Jak musiała być ona mocna, skoro on, człowiek wielki, wykształcony, mający wizję zdobycia świata dla Niepokalanej, ofiarował swoje życie za jednego, nieznanego mu współwięźnia - dodaje inż. Micherdziński. Choć od tamtego wtorkowego apelu, kiedy okazało się, że w obozie brakuje jednego więźnia i śmierć głodową za niego poniesie dziesięciu innych, minęło już wiele lat, były więzień obozu Auschwitz pamięta go ze szczegółami. - Podczas apelu, gdy już wybrano skazańców z szeregu, wyszedł o. Maksymilian i przeszedł około dwudziestu kroków, a wyjście z szeregu zawsze oznaczało śmierć. Wszyscy stali, jakby byli z kamienia. Gestapowcy nie wiedzieli, co się dzieje. Umęczony, udręczony więzień z numerem 16 670 szedł jak człowiek świadomy ofiary. Stanął przed komendantem obozu, a ten spytał: "Co chce ta polska świnia?". Ojciec Maksymilian w postawie na baczność odpowiedział po niemiecku: "Chcę umrzeć za niego", i pokazał lewą ręką na Gajowniczka. Ojciec Kolbe wypowiedział wtedy w sumie dwanaście słów: "Chcę umrzeć za niego", a potem "Jestem polskim księdzem katolickim" i wreszcie "On ma żonę i dzieci". Choć wiedział, jak esesmani traktują księży, nie bał się przyznać do swojego kapłaństwa. Tym wzbudził u oprawców szacunek. I wówczas nastąpiło coś, co do dzisiaj jest trudne do pojęcia: wulgarne, chamskie "ty", jakim zwracał się kierownik obozu do ojca Maksymiliana, zostało zamienione na "pan". Mówił: "Dlaczego pan chce umrzeć za niego?" - wspomina tamte tragiczne chwile inż. Micherdziński. Wieść obiegła obóz Ojciec Maksymilian wraz z pozostałymi skazańcami został zamknięty w bunkrze głodowym, a wieść o jego bohaterskim czynie obiegła cały obóz. - W betoniarni pracowało dwóch kolegów, którzy opowiadali mi, że na jednym z bloków jest jakiś duchowny, świątobliwy ksiądz asceta. Oni chodzili tam na Msze Święte, nabożeństwa, przyjmowali Komunię Świętą. Ja jednak nigdy Maksymiliana nie poznałem. Zainteresowałem się nim dopiero, gdy podczas wybiórki "zakładników", jaka nastąpiła po ucieczce jednego z więźniów, jeden z kolegów powiedział mi, że za wybranego przez komendanta ojca dwojga dzieci dobrowolnie zgłosił się do bunkra głodowego - opowiada były więzień obozu Auschwitz Józef Stós, numer obozowy 752. - Kolega ten wraz z innymi twierdził, że wierzy, iż taki człowiek nie może zginąć śmiercią głodową! Uciekinier musi się odnaleźć. Codziennie przynosił relacje, głównie z bunkra, w którym niektórzy zakładnicy zakończyli już życie. To wyczekiwanie na odnalezienie uciekiniera nie tylko mi się udzieliło. Podczas jednego wieczornego przedłużającego się apelu, chyba po około dwóch tygodniach od ucieczki, obiegła szeregi wiadomość, że uciekinier się odnalazł. Wtedy już nie obowiązywał obchód złapanego uciekiniera przed "wszystkimi stojącymi na apelu blokami" - z bębnem, w kolorowej czapce cyklistówce na głowie z napisem "HALLO! ICH BIN WIEDER DA!". Dalsze codzienne oczekiwanie na wypuszczenie zakładników nie sprawdziło się. Śmiercią głodową odeszli z tego świata już prawie wszyscy. Ksiądz świątobliwy żył! Sprawa jednak zakończyła się wiadomością o tragicznym zgonie kapłana - wspomina Stós.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.