O. Hejmo: Nie byłem donosicielem, ale przepraszam

KAI

publikacja 07.06.2005 05:41

Nie byłem nigdy świadomym donosicielem z zamiarem szkodzenia osobom prywatnym, współbraciom zakonnym, hierarchii czy Kościołowi - oświadczył o. Konrad Hejmo.

"Gdy przybyłem do Rzymu on był już osobą stosunkowo znaną, i traktowaną z życzliwą pobłażliwością. Nie był to wielki intelektualista. Zwykły polski emigrant, podobno skazany na śmierć we Wrocławiu zaraz po wojnie, pozwolono mu uciec za granicę, przebywał koło Kolonii, pracownik banku i +doradca niemieckich biskupów+ - tak mi go przedstawiono" - dodał. "Polecono mi dawać mu wszystkie nasze materiały" - oświadczył o. Hejmo. "Za materiały się płaciło (...) Musieliśmy opłacić tłumaczy, zakup czasopism i lokal. Pan M. dodatkowo korzystał z fotokopiarki i naszego papieru. Dlatego mój szef brał pieniądze także od pana M. i od czasu do czasu dawał mi coś na utrzymanie. O ile dobrze pamiętam, to gdy przyjeżdżał z Kolonii raz w miesiącu, na tydzień, i przychodził do Biura, to podpisywaliśmy jakieś kwitki, +aby mu zwrócono koszta delegacji+. To nie były duże kwoty" - przyznał o. Hejmo. Oświadczył, że z czasem zaczął mieć wątpliwości i opory wobec M., który "za dużo pił i chwalił się znajomością generałów w Polsce". Gdy o. Hejmo odwiedził rodzinę M. w Kolonii, stwierdził, że ma on "całą kartotekę duchownych polskich, którzy go odwiedzali, lub z którymi utrzymywał +przyjacielski+ kontakt w Rzymie. Niektórych pamiętam. Są na wysokich stanowiskach". Po tym wszystkim o. Hejmo "stopniowo zaczął unikać osobistych spotkań" z M. Zakonnik nie przypomina zaś sobie żadnego agenta "Pietro" (o którym raport podaje, że był jednym z oficerów prowadzących). "Był jakiś +Pietro+, ale postrzegano go jako słabo rozwiniętego+" - napisał o. Hejmo. Odniósł się także do opisanego w raporcie spotkania z SB w czerwcu 1983 r. w Warszawie. Wyjaśnił, że na lotnisku czekali na niego "jacyś panowie", twierdzący że są od abpa Dąbrowskiego i zawiozą go do sekretariatu Episkopatu. Ostatecznie zawieźli go do restauracji na "mały obiad", wobec czego o. Hejmo oponował. W końcu zawieziono go do sekretariatu. "O ile pamiętam, nie było nic specjalnego w rozmowach; dla nich ważny był kontakt. I oczywiście zostawili w +teczce+ rachunek za obiad z koniakiem dla biednego zakonnika..." - napisał dominikanin. O. Hejmo oświadczył, że od maja 1984 r. "świadomie i zdecydowanie broniłem się przed niepewnymi ludźmi". Utrzymywał zaś "coraz bliższe" kontakty z +Solidarnością+; organizował spotkania z Wałęsą, Mazowieckim, wygłaszał pogadanki w "Wolnej Europie. "Nic już nie słyszałem o panu M., mimo że w raporcie jeszcze występuje. Dowiedziałem się dużo później, że umarł na raka" - napisał zakonnik. "Wierzę, że Miłosierny Pan przebaczył mu wszystko, a moje aktualne cierpienia też za niego ofiaruję Panu" - dodał. "Wierzę, że Maryja, Matka Niezawodnej Nadziei z Jasnej Góry, poproszona przez Ojca Świętego Jana Pawła II, da nam wszystkim pokój serca i radość, a Kościołowi da mądrość i odwagę w bronieniu swoich kapłanów i wiernych" - tymi słowami kończy się oświadczenie o. Hejmy.

Pierwsza strona Poprzednia strona strona 3 z 3 Następna strona Ostatnia strona