Kolejne rocznice śmierci ks. kard. Adama Stefana Sapiehy przechodzą praktycznie niezauważalnie. O pamięć dla wielkiego metropolity krakowskiego upominał się Jan Paweł II.
54 lata temu Polacy - a zwłaszcza krakowianie - po śmierci kardynała Adama Stefana Sapiehy przeżywali podobne dni, jak w kwietniu tego roku. Obaj byli arcypasterzami diecezji krakowskiej. Obaj wybitnymi Polakami. Umarli, mając prawie tyle samo lat. Świeża jest pamięć o śmierci Jana Pawła II. Stosunkowo niewielu natomiast zostało już ludzi, którzy mogą świadczyć o ostatnim okresie życia i pogrzebie Adama Stefana Sapiehy, metropolity krakowskiego, duchowego przywódcy Polaków w najcięższych czasach dla naszej ojczyzny, czyli od roku 1939 przez kolejnych 12 lat. - Boli mnie, że o tak wielkiej postaci moi rodacy zapominają. Nie powinni. Nie wolno zagubić nam pamięci o nim, bo książę kardynał był kimś absolutnie wyjątkowym w dziejach Polski. Gdyby nie on, być może nie byłoby Jana Pawła II, bo to książę arcybiskup zainteresował się Karolem Wojtyłą, gdy ten był jeszcze młodzieńcem - mówi Danuta Łączyńska, krakowianka, prawniczka, która domaga się należnego miejsca w naszej pamięci dla Księcia Niezłomnego. Przypomina ona początki znajomości obu wielkich Polaków. W 1938 r. arcybiskup Sapieha odwiedził wadowickie gimnazjum. Karol Wojtyła, szkolny prymus, został wybrany, by wygłosić przemówienie powitalne. Wywarł wrażenie na ówczesnym metropolicie, bo ten zapytał księdza Edwarda Zachera, czy nie można by z młodzieńca zrobić księdza. Ks. Zacher odpowiedział, że jest to mało prawdopodobne, bo młodzieniec ma zamiar studiować filologię polską, a nie teologię. - Szkoda - miał powiedzieć arcybiskup. Jak wiemy, Karol Wojtyła zmienił zdanie, wstąpił do seminarium i jeszcze w czasie wojny służył księciu arcybiskupowi do porannej mszy świętej.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.