Wzburzeni Chińczycy nie dopuścili do rozpoczęcia procesu prawnika, który oskarżył władze o przymusowe aborcje - informuje Rzeczpospolita.
Ociemniały Chen Guangcheng miał stanąć przed sądem w Linyi w prowincji Shandong za prowokowanie niepokojów społecznych - przypomina gazeta. O 34-letnim mężczyźnie zrobiło się głośno na całym świecie, gdy we wrześniu zeszłego roku stanął w obronie kobiet, które na polecenie miejscowych urzędników były poddawane przymusowej aborcji i sterylizacji. Niektórym usuwano ciążę na kilka dni przed terminem porodu. Chiny wprawdzie już od 27 lat kierują się polityką "2+1", ale lokalne władze oficjalnie nie mają prawa wcielać jej w życie siłą. Jednak według amerykańskiego tygodnika "Time" około siedmiu tysięcy kobiet zostało wysterylizowanych wbrew ich woli. Guangcheng nie ma wyższego wykształcenia prawniczego, ponieważ w czasie, gdy był studentem, niewidomi nie mogli zdobywać tytułów magisterskich. Mógł jednak chodzić na zajęcia z prawa i gdy mieszkanki wiosek w Shandong zgłosiły się do niego po pomoc, nie odmówił. - Ktoś musi walczyć o prawa ludzi pozbawionych głosu. Chyba padło na mnie - tak odpowiadał Guangcheng na pytanie, dlaczego podjął walkę z lokalnymi władzami. Początki jego kampanii były pomyślne, bo udało się zatrzymać kilku pracowników służby zdrowia. Jednak władze postanowiły rozprawić się również ze sprawcą całego zamieszania i jesienią nałożyły na Guangchenga areszt domowy. Zarzucają mu zakłócanie porządku publicznego. Wczoraj miał się rozpocząć jego proces, ale przed budynkiem sądu nieoczekiwanie pojawiła się grupka zwolenników niewidomego prawnika i doszło do przepychanek z policją. W tej sytuacji prokurator poprosił o przesunięcie rozprawy. Jej nowy termin jeszcze nie został wyznaczony. Chiny, w których mieszka 1,3 miliarda mieszkańców, są najludniejszym krajem świata. W obawie przed nadmiernym przyrostem naturalnym w 1979 roku Deng Xiaoping zarządził realizowaną do dziś politykę jednego dziecka w rodzinie. Teoretycznie powinna ona obejmować tylko mieszkańców dużych miast, ale w praktyce bywa wymuszana również na wsi. Władze w Pekinie argumentują, że dzięki temu udało się ograniczyć przyrost o 300 milionów.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.