Urzędy stanu cywilnego, kościoły, restauracje od wielu miesięcy mają zarezerwowany termin siódmego lipca 2007 roku. Nowożeńcy wierzą, że magiczna data przyniesie im szczęście. I choć siódmy lipca przypada już w sobotę, w internecie można cały czas licytować kupno magicznej daty - pisze Dziennik. Wg Metra tegoroczny 7 lipca to data... pechowa.
Dokładnie odwrotnie ukazuje problem Metro: Młode pary odwołują śluby zaklepane na dzień 7 lipca 2007 r. Wszystko przez przesąd, który mówi, że siódemki zamiast przynosić szczęście, to - gdy sąsiadują ze sobą - mogą przynosić pecha. Najbliższa sobota - 7 lipca 2007 r. - miała być rekordowym dniem pod względem liczby ślubów. O magii trzech siódemek w dacie mówiło się już od roku. Niektóre młode pary już wtedy zarezerwowały w Urzędach Stanu Cywilnego terminy, by mieć pewność, że na swym akcie małżeństwa zobaczą szczęśliwe cyfry. Jednak teraz - gdy do magicznej daty zostało już kilka dni - okazuje się, że coraz więcej młodych par odwołuje ceremonie. - Na początku wszyscy byli pod wrażeniem tej daty. Już pół roku temu dzwonili pierwsi chętni na ślub w tym terminie. Jednak wszyscy porezygnowali, bo dowiedzieli się o przesądzie, że jak dwie "kosy" [czyli siódemki] są w dacie obok siebie, to przynosi nieszczęście. A tu były aż trzy "kosy" - tłumaczy Renata Ścierska, z-ca kierownika Urzędu Stanu Cywilnego w Lędzinach, gdzie już wiadomo, że 7 lipca nie odbędzie się żaden ślub. Jak dużo osób zrezygnowało w całym kraju - do końca nie wiadomo: - Przyszli małżonkowie nie mają obowiązku zawiadamiać, że odwołują ślub. Mamy przypadki, że młodzi i goście po prostu nie przychodzą w wyznaczonym terminie. Miejmy jednak nadzieje, że większość, która ma termin na sobotę, nie będzie zbyt przesądna i śluby się jednak odbędą - tłumaczy Małgorzata Zawadzka, z-ca kierownika Urzędu Stanu Cywilnego w Krakowie, gdzie na razie o swojej rezygnacji powiadomiła tylko jedna para. Podkreśla, że nawet jeśli te pary nie dadzą znać o rezygnacji i nie zjawią się w sobotę, urząd i tak będzie miał obowiązek oddać im opłatę 84 zł, którą każda z nich wniosła za ślub. - Problem pojawia się wtedy, gdy młoda para zaplanowała przyjęcie weselne, opłaciła fotografa i wynajęła limuzynę - mówi Zawadzka. To prawda, bo - jak mówi nam Adam Wieczorek, który właśnie odwołał ślub zaplanowany na sobotę w jednym z warszawskich kościołów - ci, którzy rezygnują w ostatniej chwili, muszą się liczyć z tym, że większość pieniędzy przepadnie: - Z wpłaconych już na te cele ponad 7 tys. zł zaliczek na różne "ślubne fajerwerki" udało mi się odzyskać 5 tysięcy - tłumaczy. - Miałem jednak szczęście, bo moja babcia już dwa tygodnie temu powiedziała mi o pechowych "kosach" i od razu zacząłem działać i wszystko odwoływać. Lepiej nie ryzykować - mówi.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.