W Polsce można kupić usługi kobiety, tzw. surogatki, która za 30 do 60 tys. zł zgodzi się na wynajęcie swojego brzucha na 9 miesięcy - twierdzi dziennik Polska.
- Dostarczycie państwo swoje komórki jajowe czy chcecie czyjeś? - przechodzi do sedna Elżbieta Szymańska. Pytanie nas krępuje, w końcu udajemy tylko małżeństwo. Rozglądamy się trochę nerwowo. Jeżeli wierzyć szefowej, to przez gabinet przewinęło się już sporo osób. Każda z nich przyszła, by szukać ostatniej deski ratunku. Firma oferuje bezpłodnym parom wynajęcie kobiety, która podda się zapłodnieniu in vitro, donosi ciążę i zrzeknie prawa do dziecka. Elżbieta Szymańska zręcznie lawiruje w gąszczu nieprecyzyjnych przepisów, namawia klientów do poświadczania nieprawdy, podsuwa do podpisania niezgodne z prawdą kwity. Czy łamie prawo? Jakie prawo? Problem surogatek w Polsce - w przeciwieństwie do USA czy wielu krajów europejskich - jest kompletnie nieuregulowany. Nowelizacja kodeksu rodzinnego, która leży w Sejmie, sprawy nie zauważa. Ale pani Elżbieta problem dostrzegła i robi na tym biznes. Pani Elżbieta interesuje się in vitro od niedawna. Skomplikowaną procedurę medyczną zna z internetu. Skończyła zawodówkę krawiecką. Pracowała jako kasjerka w supermarkecie, operatorka wózka widłowego, składała akumulatory w fabryce. Wiosną tego roku w sieci znalazła ogłoszenia kobiet, które proponowały swój brzuch do wynajęcia. Postanowiła zrobić podobnie. W maju tego roku sama zamieściła podobny anons na jednej ze stron internetowych. Zażądała 30 tys. dol. Okazało się, że zainteresowanie jest spore. Zrezygnowała. Czy się przestraszyła? Nie chce nam odpowiedzieć. Mówi tylko, że zamiast sama zostać surogatką (od angielskiego "surogat mother", czyli matka zastępcza) założyła centrum. W urzędzie miasta złożyła podanie o rejestrację działalności gospodarczej - pośrednictwo w zatrudnianiu opiekunek. Na początku lipca otworzyła biuro. Od tego czasu - jak twierdzi - jej biuro odwiedziło już ok. 100 par. Doszło do trzech zapłodnień in vitro. Pani Elżbieta przekonuje, że procedura jest prosta i można ją rozpocząć od zaraz . Wystarczy, że podpiszemy umowę przedwstępną (1,2 tys. zł), z teczek, które nam pokaże, wybierzemy kandydatkę na surogatkę, a potem już tylko wizyta w klinice, w której zostaną od nas pobrane nasienie i komórki jajowe. Gdy te okażą się wadliwe, pani Elżbieta może załatwić dobre, a dawczyni weźmie za nie od 3 do 4,5 tys. zł. - Następnie przypilnuję, żeby surogatka podeszła do in vitro - mówi. Kandydatki na surogatki zgłaszają się do biura "Elizabeth" z całej Polski. Trafiają z ogłoszenia. Pani Elżbieta zatrudnia je na umowę zlecenie. Twierdzi, że jest ich kilkaset. Są wśród nich mężatki, panny, rozwódki. Często mają już swoje dzieci, niektóre dwoje, jedna - sześcioro. Ich dane osobowe, jak i wyniki wszystkich potrzebnych do in vitro badań są w teczkach. Okazuje się jednak, że gdybyśmy się od zaraz zdecydowali, to możemy wybrać tylko spośród kilku ofert. Zobaczyć je możemy tylko po wcześniejszym podpisaniu umowy i wpłaceniu 1,2 tys. zł. Gdy już wybierzemy kandydatkę na nosicielkę naszego dziecka i już bez pośredniczki negocjujemy cenę i podpisujemy z nią umowę.
Minister obrony zatwierdził pobór do wojska 7 tys. ortodoksyjnych żydów.
Zmiany w przepisach ruchu drogowego skuteczniej zwalczą piratów.
Europoseł zauważył, że znalazł się w sytuacji "dziwacznej". Bo...