Z obozu dla syryjskich uchodźców w Arbat w irackim Kurdystanie specjalnie dla Wiara.pl pisze Małgorzata Kokot.
Lepiej, żeby uchodźcy wojenni zostali tam gdzie są, nawet jeśli jest to namiot w zasypanej śniegiem dolinie Bekaa w pękającym w szwach Libanie? Mimo pomocy organizacji humanitarnych, kraje graniczące z Syrią zwyczajnie nie są w stanie przyjąć takiej liczby uchodźców. Trzeba pamiętać, że są to kraje ubogie w surowce naturalne. I także w ten, który do przeżycia jest najważniejszy: w wodę. Trudno też wyobrazić sobie, aby koczowanie w warunkach uwłaczających ludzkiej godności pomogło ograniczyć skutki traumy wojennej i wtłoczyć do głów idee wzajemnej miłości i pokoju. Niebotyczna liczba dzieci nie uczęszcza do szkół. Ich szkołą życia jest praca i żebranie. Czy skromne, ale czyste i bezpieczne schronienie w Polsce, nawet jeśli bez perspektywy wielkiej kariery, jest gorszym rozwiązaniem niż pozostawienie ich tam, gdzie są?
Czy ewentualną pomoc na terenie Polski powinniśmy zaoferować tylko chrześcijanom? Nie da się ukryć, że chrześcijanie są grupą szczególnie wrażliwą na wszelkie fermenty społeczne. Nie można jednak nie zauważyć, że przed wojną Syria była przykładem wzorowego współżycia chrześcijan i muzułmanów. Wojna w Syrii nie jest wojną na tle religijnym. Jeśli patrzeć na to w ten sposób, w największym niebezpieczeństwie byliby alawici, czyli współwyznawcy Baszara al-Asada. Oczywiście, widząc, co obecnie dzieje się w Syrii i jak sobie w niej poczynają islamistyczne bojówki, nie ma wątpliwości, że chrześcijanie nie są bezpieczni. Podczas konfliktu zginęło ich ponad tysiąc, część z nich dlatego, że nie chciała wyrzec się swojej wiary. Nie ma wątpliwości, że ich sytuacja jest dramatyczna, ale nie można w tym wszystkim zapominać, że w Syrii śmierć poniosło blisko 130 tys. osób, z czego ogromną część stanowią cywile – muzułmanie. Wszyscy uchodźcy są ludźmi cierpiącymi, niezależnie od wyznawanej wiary. Być może przez to, co przeszli, są nawet ludźmi bardziej niż internauci, którzy siedząc w ciepłym mieszkaniu raczą zaszczycić ich mianem „dzicz”. Ta „dzicz” przed ucieczką ze swojego kraju prowadziła normalne życie – pracowała, studiowała, prowadziła biznesy, wychowywała dzieci. Choć rzeczywistość, w jakiej przyszło żyć Syryjczykom zmieniła się diametralnie, nie zmieniło się jedno – ich niesamowita gościnność. Przybywając do obozu trzeba mieć naprawdę dużą siłę przekonywania, żeby odmówić kolejnej filiżanki herbaty.
Nierzadko można odnieść wrażenie, że uchodźców - muzułmanów zrównuje się z islamistycznymi bojówkami grasującymi w Syrii, stawiając w ten sposób na równi oprawcę z ofiarą. Islamiści na zajętych terenach ustalają swoje chore prawa, karząc chłostą za palenie papierosów czy śmiercią za brak poparcia dla ich działań. Czy z wygodnej europejskiej perspektywy możemy uznać, że taka rzeczywistość stanowi wielkie szczęście każdego muzułmańskiego uchodźcy i stawia go na równi z bojownikami Al-Qaidy? Czy ci ludzie są współwinni eksodusu chrześcijan syryjskich
Kraje arabskie na tyle na ile mogą, pomagają. Ale pieniądze nie rozwiążą wszystkich problemów. Wody na tym terenie nie da się cudownie rozmnożyć ani pustyni zmienić w oazy. My, jako chrześcijanie, nie możemy wymigiwać się od pomocy mówiąc, że Syryjczyk jest bardziej bratem Saudyjczyka niż naszym. Gdyby tak było, nieszczęśnik schodzący z Jerozolimy do Jerycha dalej leżałby obity przy drodze. Samarytanin nawet by na niego nie spojrzał. Samarytanin? Na Żyda? Nie ma sensu zastanawiać się, co inni mogą zrobić dla Syryjczyków. Liczy się to, co JA mogę dla nich zrobić – nawet jeśli jest to zaledwie zmiana perspektywy, poczucie empatii czy świadomość realiów, w jakich przyszło żyć uchodźcom. Wszystkim uchodźcom.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.