- Kiedy chodziłem do szkoły, „Ty Ukraińcu” to było najcięższe przezwisko – mówi ks. mitrat Józef Ulicki, proboszcz greckokatolickiej parafii św. Bartłomieja w Gdańsku.
Przyznaje jednak, że w ostatnich latach atmosfera się zmienia. Mówi, że osobiście nie doświadczył dyskry minacji. Na północy Polski pierwsi Ukraińcy pojawili się zaraz po zakończeniu wojny, w wyniku głośnej akcji „Wisła”. W kaszubskich wioskach osiedlano zaledwie jedną, dwie rodziny. Następne wywożono dalej. Wszystko po to, by nie miały ze sobą kontaktu.
Z czasem Ukraińcy wrośli w krajobraz regionu. Jedni starali się utrzymać narodowe zwyczaje, pielęgnowali tożsamość i kulturę. Szukali kontaktu ze swoją unicką Cerkwią. Inni z czasem ulegli asymilacji, a o ich korzeniach przypominają jedynie charakterystycznie brzmiące nazwiska. Wydarzenia ostatnich miesięcy sprawiły, że dzisiaj na Wybrzeżu widać ich znacznie wyraźniej.
Męczennicy wierności papieżowi
Znaczącą większość w środowisku mieszkających na północy Polski Ukraińców stanowią wyznawcy Cerkwi Greckokatolickiej. Z powodu wschodniej liturgii często myleni przez rzymskich katolików z wyznawcami prawosławia. – Kiedy w 998 roku św. Włodzimierz dokonał chrztu Rusi Kijowskiej, Kościół Wschodni i Zachodni były jeszcze w jedności. Schizma przyszła dopiero w 1054 roku – wyjaśnia ks. mitrat. – W 1596 została ratyfikowana unia brzeska. Co ważne, nie była to jakaś nowa jakość, ale według myśli ojców Metropolii Kijowskiej, którzy zawierali tę unię, była ona odnowieniem pierwotnej jedności – opowiada. Za decyzję powrotu do jedności z papieżem przyszło wielu Ukraińcom zapłacić najwyższą cenę. Przez lata doświadczali prześladowań. – Prześladowania nasiliły się zwłaszcza po rozbiorach Polski. Najpierw podjęto próbę likwidacji Cerkwi Greckokatolickiej w roku 1839. Później, ostatnią diecezję chełmską Rosja dobiła w 1875. Podobnie działo się w czasach bolszewickich. Prześladowania nie zelżały aż do 1989 roku. W tym roku będziemy świętować 25. rocznicę „wyjścia z katakumb” – legalizacji Cerkwi Greckokatolickiej – przypomina ks. Józef. Proboszcz niezwykle mocno podkreśla jedność z Kościołem Rzymskokatolickim. – Jesteśmy jednym Kościołem. Różnimy się jedynie obrządkiem – mówi.
Po naukę i pracę do Gdańska
Do samego Gdańska pierwsi Ukraińcy przybyli nieco później. Dzisiaj mieszkają tu na ogół potomkowie tych, którzy przyjeżdżali z wiosek, aby się uczyć czy studiować. Inną część stanowią małżeństwa polsko-ukraińskie. W Gdańsku mieszkają także emigranci. Przyjeżdżają zwykle na trzy miesiące, aby nieco zarobić. Pracują na budowach, wykonują prace fizyczne, opiekują się osobami starszymi. Zdarza się tak, że są wśród nich nie tylko ludzie po studiach, ale wykładowcy wyższych uczelni. – Niektórzy przyjeżdżają tu, żenią się czy wychodzą za mąż, i bardzo często chcą zapomnieć o ukraińskim pochodzeniu. Uczą się języka tak dobrze, żeby nie dać się rozpoznać. Widzą tu inny standard, kulturę, cywilizację, uporządkowanie życia. Uciekają przed potężną korupcją i brakiem wolności – stwierdza kapłan.
Prężnie dla Chrystusa
Kościół św. Bartłomieja służy ogromnej parafii. Obejmuje ona niemal cały obszar dawnego województwa gdańskiego. Od Helu przez Wejherowo, Rumię, Redę, Trójmiasto, Banino, Pruszcz aż po Tczew. W czasie niedzielnej Eucharystii kościół jest pełen. A migracja do większych miast, spowodowana poszukiwaniem lepszej jakości życia, sprawia, że parafia jest stosunkowo młoda. Tu chrztów jest znacznie więcej niż pogrzebów. Księgi parafialne pokazują, że tych pierwszych jest w ciągu roku nawet 15. Pogrzebów zaledwie jeden – dwa. Oprócz odbywających się w nieodległej Szkole Podstawowej nr 57 zajęć katechetycznych, parafia bierze udział w ekumenicznej modlitwie za zmarłych czy spotkaniach z cyklu „Asyż w Gdańsku”. Obecnie przygotowuje wystawę „Jan Paweł II we Lwowie”. – To ma być nasze przygotowanie do kanonizacji Jana Pawła II – stwierdza ks. proboszcz.
Nie tylko grekokatolicy
Nedim Useinov jest krymskim Tatarem. Do Polski przyjechał w 2001 roku. Skończył tu politologię. Rozpoczął wówczas współpracę z organizacjami pozarządowymi. – Zawsze ciągnęło mnie w stronę sektora obywatelskiego – mówi. – Środowiska ukraińskie są dobrze zintegrowane, dobrze „wmontowane” w polskie środowisko – ocenia. Jest muzułmaninem. Ale on i inni Tatarzy czują się obywatelami Ukrainy. – Żyjąc na Wybrzeżu, czujemy parasol etosu „Solidarności”. Ruchu, który narodził się tu w Gdańsku, mającego wiele wymiarów i znaczeń – dodaje. – To przecież też solidarność, kiedy komuś jest źle… Nie raz widzieliśmy, jak reagowali gdańszczanie. Także wówczas, gdy gromadzili się w poparciu dla Majdanu – podkreśla Nedim.
Gienadij Jerszow ochrzczony został w Kościele Prawosławnym. Na niedzielne Msze św. uczęszcza do parafii rzymskokatolickiej. Do Polski przyjeżdżał jeszcze za czasów Związku Radzieckiego. Różnicę między życiem w Polsce a w ZSRR odczuł po raz pierwszy wówczas, gdy od mieszkającej w Polsce rodziny matki otrzymał zabawkę – wóz strażacki, jakiego nie miał pewnie nikt na Ukrainie. Z czasem zaczął odczuwać także i inne różnice. – Babcia opowiadała mi wiele o Polsce. Jaka jest dobra i piękna. Kiedy zacząłem tu przyjeżdżać, zobaczyłem, że to wszystko prawda. Zobaczyłem, że w Polsce jest prawdziwa wolność – mówi Gienadij.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.