O aferze podsłuchowej i o konieczności gruntownej reformy Biura Ochrony Rządu z płk. Andrzejem Pawlikowskim, byłym szefem tej formacji, rozmawia Mariusz Majewski.
Niedawno BOR obchodziło 90-lecie służby. To była bardziej radosna, czy smutna uroczystość?
Dla ludzi, którzy bawili się w swoim wąskim gronie, pewnie była ona radosna, jednak generalnie nie ma się z czego cieszyć. Biuro ma długie tradycje, ale pod obecną nazwą, jako komórka MSW, istnieje od 1956 r. Nawiązując do jubileuszu, 90 lat temu powstała Brygada Ochronna, powołana po zamachu na prezydenta Narutowicza w Zachęcie. Można powiedzieć, że ówczesne służby nie zdały egzaminu. Stąd zmiany personalne i strukturalne, które przeprowadzono wtedy w systemie bezpieczeństwa II Rzeczypospolitej. Później, w czasie II wojny światowej, taka formacja ochronna miała przerwy w działaniu. W czasach PRL funkcjonariusze BOR prowadzili działalność na takich samych zasadach jak pracownicy innych jednostek operacyjnych i operacyjno-technicznych SB.
W 2001 r. weszła w życie ustawa o BOR, które stało się jednolitą, uzbrojoną formacją o charakterze policyjnym. Dlaczego nie ma się z czego cieszyć?
Ostatnie sześć lat boleśnie obnażyło wady mechanizmów wykonywania działań ochronnych w stosunku do najważniejszych osób w państwie. Dramatycznie pokazała to tragedia smoleńska. Najgorsze jest to, że w tamtym kierownictwie nie było woli, żeby realnie spojrzeć na sytuację, w jakiej znalazła się służba. Wielokrotnie podkreślałem, że ówczesny szef Marian Janicki nie jest przygotowany do pełnienia tej funkcji. Nie mówiąc już nawet o kwestiach merytorycznych, nie spełniał on przede wszystkim warunków formalno-prawnych, nie miał wymaganego na to stanowisko wyższego wykształcenia drugiego stopnia. W dniu powołania na szefa BOR miał tylko studia inżynierskie pierwszego stopnia, a nie pięcioletnie magisterskie. Później, o ile mi wiadomo, nie uzupełnił tego wykształcenia. A już zupełnym kuriozum jest jego awans po tragedii smoleńskiej. Przecież powinna być dymisja, i to jeszcze w kwietniu 2010 r. Tymczasem zamiast niej były dalsze generalskie szlify. Coś nie do wytłumaczenia i nie do zaakceptowania.
Nie ma już gen. Janickiego. Jest jego następca, gen. bryg. Krzysztof Klimek. Może pod jego kierownictwem służba idzie w dobrym kierunku i zbytni pesymizm nie jest uzasadniony?
Niestety jest. Problem w BOR jest szerszy. Dotyczy całego okresu po 1989 r. Służbę w formacji ochronnej kontynuowali funkcjonariusze, którzy, powiedzmy to wprost, nie musieli przechodzić weryfikacji po służbach okresu PRL. Mogli przejść suchą stopą w nowy czas. Powstał pewien „układ”, a idąc dalej, można powiedzieć: „sitwa ludzi”. I to nie są wcale przesadzone pojęcia.
Spotkał się Pan z taki ludźmi w czasie, gdy był Pan w BOR-ze? Co taka „sitwa” robi, na czym jej zależy?
Tacy ludzie od lat znają BOR z różnych okresów jego funkcjonowania. Potrafią więc czerpać profity z tej służby. Pilnują, żeby mieć stanowiska, dostęp do władzy, by móc realizować jakieś swoje własne interesy. Z tą „sitwą” zderzyłem się już jako świeży funkcjonariusz BOR w 1995 r., zaraz po rozpoczęciu służby. Nam, młodym, nie odpowiadało to, że mamy służyć razem ze starymi esbekami. Było nas niewielu. Przyjmowano nas po dwie, trzy osoby rocznie. Zdecydowana większość to byli „starzy”. Myśleliśmy jednak, że gdy będziemy spokojnie wykonywać swoje działania, to z czasem coś się zmieni. Mijały jednak lata, a zmieniało się niewiele.
A jak to wyglądało w czasie, kiedy kierował Pan służbą?
Będąc szefem, postanowiłem uporządkować te sprawy. Starałem się doceniać wszystkich funkcjonariuszy. Także tych, których pracy na co dzień nie widać, tych, którzy nie byli pupilkami polityków. Nagle oni zaczęli dostawać awanse, premie. Rosło morale. Młodzi widzieli, że nie liczą się stare układy czy bliskość z szefem. Jesteśmy jedną niewielką formacją, jest hierarchia, jak to w służbie, ale nie ma równych i równiejszych. Odstawiałem jednocześnie ludzi, którzy mieli dziwne powiązania albo próbowali realizować jakieś swoje cele. Często mnie ostrzegano albo radzono mi, żebym nie zaczynał z tym betonem zbyt ostro, bo mnie zniszczą. Próbowano mnie dyskredytować. Na szczęście na próbach się kończyło. Jestem twardym góralem z Podhala i nie pozwoliłem sobie, żebym ktoś mną manipulował albo ustawiał pod jakieś własny gry.
Może Pan powiedzieć o jakichś konkretnych sytuacjach z tym związanych?
Specjalnie unikam szczegółów. Staram się naświetlić sytuację, pokazać, z czym są związane trudności w funkcjonowaniu BOR. Niektóre z tych zdarzeń, o których nie chcę dokładnie mówić, nadają się jeszcze do wyjaśnienia wewnątrz samej służby, a później może nawet do prokuratury. To jeszcze może nastąpić, stąd pewna ogólnikowość w tym, co mówię. Dotyczy to tych miejsc w strukturze BOR, które stwarzają pole do nadużyć: różnego rodzaju zakupy, przetargi, ale także elementy pracy ochronnej. Poza tym podkreślam, że mówię jednak o pewnym rodzaju służby specjalnej i czasami musi towarzyszyć temu milczenie o szczegółach.
Skoro jest tak źle, to co można zrobić, żeby było lepiej?
Ponieważ obecna formy służby ochrony jest tak słaba, nie widzę innej możliwości jak rozwiązanie BOR i stworzenie w oparciu o młodych funkcjonariuszy nowej służby, takiej formacji-córki, oczywiście pod nową nazwą. Dotychczasowa jest dobra, ale ze względu na ostatnie wpadki i niedociągnięcia, głównie związane z tragedią smoleńską, nie kojarzy się dobrze. W pierwszej kolejności należy zrobić generalny audyt poszczególnych pionów. Rozłożyć system na małe elementy i zobaczyć, co działa, a co nie.
Co dalej po takim audycie?
Zmniejszenie liczby etatów i skupienie się na tych działaniach, do których ta formacja tak naprawdę została pierwotnie powołana. Coś na zasadzie amerykańskiej Secret Service. Jeśli chodzi o budżety, to pewnie nigdy nie będziemy w stanie konkurować z naszymi amerykańskimi partnerami, ale jeśli chodzi o profesjonalizm i zakres działania, to dlaczego nie. Skupmy się na tym, do czego taka formacja została powołana 90 lat temu. Ochrona najważniejszych osób w państwie i obiektów, w których one urzędują. Zejdźmy z innych działań, które BOR mocno obciążają i rozpraszają. Dlatego uważam, że ochroną placówek zagranicznych powinna zająć się żandarmeria wojskowa. Ma do tego umocowanie prawne i przygotowanie merytoryczne.
A inne zmiany?
Zmiany usytuowania nowej formacji ochronnej i jej szefa w systemie organów państwowych, czyli między innymi przyznanie nowej formacji statusu służby specjalnej. Do tej pory jest tak, że biuro działa jak inne służby, ale chcąc być precyzyjnym administracyjnie, nie można go zaliczyć do grupy służb specjalnych. Formacja ochronna ma działać sprawnie i dyskretnie. Budzić zaufanie polityków i obywateli. Mieć narzędzia, żeby móc wcześniej reagować zarówno na informacje o ewentualnych zagrożeniach, jak też na sygnały o nieprawidłowościach w swoich szeregach.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.