O katastrofie cementowca "Cemfjord" z Ryszardem Leszczyńskim, starszym oficerem mechanikiem okrętowym, honorowym kapitanem żeglugi wielkiej, marynistą i autorem 7 książek poświęconych katastrofom morskim, rozmawia Jan Hlebowicz.
Jak to możliwe, że z tonącego statku nie nadszedł sygnał „may-day”?
Jedno wiemy na pewno - przebieg tego zdarzenia był bardzo dynamiczny. Cementowiec poszedł na dno jak przysłowiowy kamień w wodę. Wszystko działo się w przeciągu, myślę, kilkudziesięciu sekund. Być może w pierwszych sekwencjach dramatu marynarze zostali poturbowani, doznali większych i mniejszych obrażeń, nie byli w stanie nadać sygnału, że potrzebują pomocy.
Cały czas ekipom poszukiwawczym nie udało się odnaleźć tratw ratowniczych, które w momencie katastrofy powinny uruchomić się automatycznie...
Tratwy pneumatyczne wyposażone są w zwalniaki hydrostatyczne, które na głębokości 5-6 metrów są zwalniane automatycznie i powodują, że tratwa "wyskakuje" na powierzchnię. Dlaczego tratw ratunkowych wciąż nie znaleziono? To kolejna zagadka...
Może tratwy były uszkodzone?
Nie chce mi się wierzyć, aby tratwy czy ich zwalniaki były niesprawne. Statki, które operują na akwenach europejskich, są dokładnie i regularnie prześwietlane przez służby brzegowe. Taką niesprawność wychwycono by natychmiast.
Dlaczego więc mogły nie zadziałać?
Zdarza się, że tratwy ratunkowe po wyjściu na morze chowa się pod bakiem, by nie zostały zmyte przez fale. W takiej sytuacji tratwa nie może wypłynąć, bo nie znajduje się na miejscu, które wyznacza jej "emergency plan". Nie mówię, że w przypadku przywoływanego tu cementowca miało to miejsce. Jest to jedna z wielu hipotez. Takie sytuacje się zdarzają.
Marynarze zostali uznani za zmarłych. Czy istnieje jakakolwiek szansa, że przeżyli katastrofę?
Bardzo bym chciał, by przeżyli. Jednak w tej sytuacji muszę przyznać, że szanse są niewielkie, nawet jeśli marynarze zdążyli opuścić nadbudówkę i znaleźli się w tratwie. Nie można zapominać, że kiedy mamy do czynienia ze sztormem, użyteczność pneumatycznych tratw ratunkowych jest bardzo ograniczona. W przypadku katastrofy statku "Busko Zdrój" z 1985 roku w dwóch tratwach znalazła się nieomal cała załoga. Uratował się, jak pamiętamy, tylko radiooficer. Poza tym jeżeli marynarzom z owego "Cemfjorda" udałoby się skorzystać z tratwy, prawdopodobnie zostałaby ona już odnaleziona. Niestety tak się nie stało.
Statek zatonął rufą w dół?
Niekoniecznie. Mogło tak być, ale to nie jedyna możliwość. Motorowiec "Koronowo", który zatonął 17 marca 1979 roku niedaleko Bornholmu, doznał przechyłu burtowego, a potem obrócił się i oparł o dno morskie. Wystająca nad powierzchnię wody dziobnica wyglądała identycznie jak tonącego cementowca w cieśninie Pentland.
Zasadne jest podnoszenie cementowca z dna morskiego?
Raczej nie. Ważne jest dotarcie do wraka i zbadanie go. Oględziny kadłuba mogą dostarczyć informacji, którymi obecnie nie dysponujemy. Natomiast jeśli zatopiony cementowiec nie stanowi przeszkody nawigacyjnej, to sens podnoszenia go z dna morza, operacji, która jest bardzo kosztowna, nie wydaje się zbyt wielki.
Oględziny kadłuba mogą być kluczowe w odkryciu tajemnicy tej katastrofy?
Niekoniecznie. Zapewne dużo więcej powiedziałoby nam urządzenie Voyage Data Recorder, które jest odpowiednikiem znanej i powszechnie używanej w lotnictwie "czarnej skrzynki". Instrument, który rejestruje prowadzone na mostku rozmowy, monitoruje siłę wiatru, kurs statku i obroty silnika głównego. Niestety, wyposażenie w VDR tej wielkości jednostki nie było obligatoryjne.
Jak zapobiegać podobnym tragediom w przyszłości?
Przede wszystkim należy przestrzegać procedur, określonych reguł, nie wolno łamać dobrych zasad praktyki morskiej. Konieczne jest zatem cotygodniowe sprawdzanie instalacji i mechanizmów awaryjnych, kontrola wszelkiego rodzaju zabezpieczeń oraz okresowa inspekcja użyteczności i sprawności środków ratunkowych. O bezpieczeństwie na morzu decyduje też profesjonalne szkolenie praktyczne i teoretyczne, przy czym niezmiernie ważnym czynnikiem są regularne i rzetelne inspekcje statków. Nawet gdy zachowuje się przytomność myślenia i przestrzega wszystkich środków ostrożności i rozwagi, nie można zapominać, że wyruszając na morza i oceany świata, mamy do czynienia z żywiołem. Siłami natury, których zachowania przewidzieć często nie sposób.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.