Siedmiu amerykańskich i dwóch kanadyjskich żołnierzy zginęło w poniedziałek w serii incydentów na południu i północy Afganistanu - podano we wtorek w Kabulu.
Kanadyjczycy ponieśli śmierć w prowincji Zabul, 80 kilometrów od Kandaharu na południu, gdy na ziemię runął śmigłowiec wojskowy, patrolujący rejon kontrolowany przez talibów. Trzech dalszych kanadyjskich żołnierzy zostało rannych. Rzecznik sił NATO w Kabulu zastrzegł jednak, iż powodem katastrofy była awaria śmigłowca a nie akcja nieprzyjaciela.
Z kolei trzech amerykańskich żołnierzy zginęło w poniedziałek w zamachu bombowym na północy Afganistanu. Dwóch innych zostało zabitych przez bombę, podłożoną na trasie przejazdu wojska także w prowincji Zabul, graniczącej z południową prowincji Helmand, gdzie trwa wielka antytalibska operacja sił USA i afgańskich. Dwóch innych Amerykanów zginęło w kolejnej eksplozji w uważanej dotychczas za stosunkowo spokojną prowincji Kunduz na północy Afganistanu. Niemal natychmiast do zamachów w Kandaharze i Kunduzie przyznali się talibowie.
W Helmandzie, gdzie siły amerykańskie wraz z oddziałami afgańskimi kontynuują operację przeciwko głównym bazom talibskim, jak do tej pory nie notowano poważniejszych walk z siłami talibów. Zdaniem analityków, talibowie unikają bezpośredniego starcia z postępującymi oddziałami amerykańsko-afgańskimi i przegrupowują się. W operacji w głównym mieście doliny Helmand - Gereszk zginęło w czasie weekendu trzech brytyjskich żołnierzy uczestniczących w ofensywie.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.