Wykazanie komuś, że jest głupi wiary w nim nie wzbudzi. Ktoś uważa, ze jest inaczej?
Cud w Sokółce, cud w Legnicy... Przyznaję, moją wiarę umacniają. No bo jeśli rozpuszczany w wodzie kawałek opłatka staje się kawałkiem tkanki serca w momencie agonii, to cóż powiedzieć? Moja nadzieja, którą złożyłem w Chrystusie to nie mrzonki. Oto potwierdzają ją szkiełkiem i okiem naukowcy.
W tej sprawie zastanawia mnie jednak co innego. Dlaczego wydarzenia te nie przekonały niedowiarków? Owszem, spowiednicy mówią, że ostatnio więcej ludzi wraca do Boga. Ale to raczej owoc Roku Miłosierdzia. Jeśli cuda w Sokółce czy Legnicy spowodowały, że ktoś wrócił do Boga czy przyjął wiarę w Chrystusa, to są to raczej pojedyncze przypadki. Dziwne, prawda? Przecież wydawałoby się, że wobec takich potwierdzonych przez naukowców zadziwiających faktów nie można przejść obojętne. A tu proszę....
Wszystko to potwierdza znaną skądinąd prawdę, że wierzą w Boga nie ci, których zmusiły do tego argumenty ale ci, którzy uwierzyć chcieli. Argumenty mogą przeważyć szalę, kiedy ktoś się waha. Ale żaden argument nie przekona tego, który wierzyć nie chce. Nie i już Nawet ewidentnego cudu można nie przyjąć do wiadomości zbywając go milczeniem albo stwierdzeniem – bez żadnych podstaw – że to pomyłka albo oszustwo. Irracjonalne? Ale tak jest.
Wydaje mi się, że dla wszystkich którym leży na sercu doprowadzanie bliźnich do Chrystusa to konstatacja niezwykłej wagi. Argumenty, nawet najmocniejsze, nikogo nie są w stanie przekonać. Nie ma więc sensu tej metody próbować. Wszelkie tłumaczenia, mądre wywody, mogą przekonać najwyżej tych, którzy chcą uwierzyć, ale się wahają. Tych, którzy Ewangelię odrzucają, nie przekonają na pewno. Daremny trud i walenie głową w mur. Rodzące tylko frustrację i pretensje, że ludzie tacy odporni na nasze mądre argumenty.
To co robić? Ano jedyną metodą jest podprowadzanie człowieka pod owo „chcenie”. Nasze wysiłki nie mogą koncentrować się na pokonaniu przeciwników w dyskusji, ale powinny raczej być próbą doprowadzenia człowieka, z pomocą Bożej łaski, do momentu, w którym sam podejmie on decyzję powiedzenia Chrystusowi „tak”. Nie trzeba chyba tłumaczyć, że jeśli się go przygwoździ argumentami i jednoznacznie wykaże, że dotąd był głupi i podły na dodatek, to raczej nic z tego nawrócenia nie będzie. Przyparty do muru nie ustąpi, bo nie ma gdzie, tylko będzie gryzł i kopał.
Nic to nowego. Ta metoda jest w głoszeniu Ewangelii stosowana od lat. Z całkiem dobrym skutkiem. Zastanawiam się tylko, czemu ciągle o tym zapominamy? I ewangelizacją nazywamy dość często walenie niewierzących po łbach maczugą naszych argumentów. To nic nie daje. Naprawdę. No, najwyżej satysfakcję współbraciom w wierze, że proszę, nasz, katolik, tak świetnie „im” dokopał.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
- ocenił w najnowszej analizie amerykański think tank Instytut Studiów nad Wojną (ISW).
Wydarzenie wraca na płytę Starego Rynku po kilkuletniej przerwie spowodowanej remontami.
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.
W lokalach mieszkalnych obowiązek montażu czujek wejdzie w życie 1 stycznia 2030 r. Ale...