Reklama

Piłka nożna i faraonowie

W listach do żony, z El Balyana, Kazimierz Nowak pisał, że na tej szerokości geograficznej zaczyna już "pachnieć Afryką". Czy my to również czujemy? Nie, zapach się nie zmienił. Chociaż - faktycznie są jakieś nowe akcenty. Po drugie kolory: o zachodzie słońca warto popatrzeć na wschód. Róż i błękit.

Reklama

Wieczór spędzamy w towarzystwie chłopaka, który mówi chyba we wszystkich językach (niemiecki, angielski, rosyjski, arabski, trochę polski; więcej nie daje nam poznać), a na co dzień jest nurkiem pracującym w Hurghadzie. Nazywać się każe Katastrofa. Czas ten, nie należy dla nas może do szczególnie wzniosłych (naprawdę ciężko jest wykonać choć ruch nie pod czujnym okiem policji), dla mieszkańców Farszut, zwłaszcza dzieci, pozostanie jednak na pewno na długo w pamięci. Ludzie spoza Egiptu nie przyjeżdżają tu raczej nigdy, faktycznie bowiem nie ma tu nic do oglądania. No chyba, że właśnie przybysze z zewnątrz, a oglądającymi są wtedy głównie dzieci. Jesteśmy w centrum zainteresowania. Gdy wracamy na kwaterę, oprócz asysty policji, mamy też za sobą tłumek z 50-60 osób. Wesoło.
 
Następny dzień to plan ambitny. Wczesny wyjazd, śniadanie w Nagi Hammad (w czasie koptyjskiego Bożego Narodzenia, raptem miesiąc temu, zamordowano tu 6 chrześcijan; nic więc dziwnego, że radiowozy ściśle otaczają teraz kościoły - jest niedziela) i jasno wytyczony cel: Luksor. Wspaniała pogoda do jazdy: grzeje jak powinno, wieje lekko w plecy. Idealnie. To właśnie te chwile, w których ma się pewność, że rower to najlepszy sposób na podróżowanie. A wieczorem ? Te, w których ma się pewność, że piłka nożna to jedyny sport na świecie. Tego dnia przejechaliśmy 138km.
 

Piłka nożna i faraonowie AfrykaNOWAKA.pl 3 lutego 2010, wciąż dach Oasis Nubian Hostel, Luksor

Chciałem napisać coś wczoraj wieczorem. No, ale przecież nijak się nie dało. Właścicielowi, a może tylko kierownikowi hostelu, po wypiciu kilku piw (dla chcącego nic trudnego) i pewnie też odpaleniu czegoś pachnącego (flagi Jamajki zobowiązują), niestety włączył się tryb "agresor". Realizował się puszczając na cały regulator przeboje kanałów telewizji satelitarnej z tej akurat części świata, w której mamy przyjemność znajdować się już prawie od miesiąca. Nie były to dobre warunki do czegokolwiek.

Na szczęście dzisiaj przecież też jest dzień.

Za jakąś godzinę-dwie ruszamy na południe, bezpośrednio już w kierunku Asuanu, gdzie w sobotę mamy nadzieję przywitać się z ekipą kolejnego, sudańskiego etapu, "Afryki Nowaka" (przy tej okazji - nieustające, ogromne, niewysłowione, i w dodatku już po raz kolejny, podziękowania dla Grzegorza Serówki z Aleksandrii, który właśnie zorganizował "Sudańczykom" rezerwacje biletów na prom do Wadi Halfa). Sami będziemy się powoli zwijać. Tymczasem robi to Sebastian - wraca wieczornym pociągiem do Kairu. Żegnamy się serdecznie. Podróżowało się z nim rewelacyjnie. Co on na to? Obiecał, że napisze swoją wersję wydarzeń. Dzięki!

Ostatnie dwa dni zeszły nam głównie na zwiedzaniu, robieniu zdjęć, poszukiwaniu kadrów i ujęć, jakie wybierał dla swych fotografii Kazimierz Nowak. Luksor daje spore możliwości w tym zakresie. Dla Nowaka czas (całkiem długi) spędzony w mieście nad Nilem nie należał raczej do najbardziej szczęśliwych w podróży (trudne listy do żony, rozterki, co robić dalej, permanentny brak pieniędzy, złe warunki do pracy z racji braku lokum i potężnych upałów). My na szczęście mieliśmy się tu całkiem dobrze, chociaż Luksor faktycznie bywa niestety energochłonny.

Poniedziałek w starożytnej (jak zresztą prawie wszystko tutaj) świątyni w Karnaku. Ogromny kompleks naprawdę robi niezwykłe wrażenie: sala ze 134 kolumnami (największa tego typu konstrukcja na świecie), obeliski prosto w niebo, posągi. A wszystko to stoi tu, powiedzmy, nie od wczoraj. I jeszcze to wejście - aleją sfinksów: każdy jeden lew z głową barana, brodę ma opartą na ludzkiej postaci. Tyle krótko, bo można by godzinami.

Aha, tylko dwa słowa o pieskach (choćby przez wzgląd na Medinę itd.). Pomimo, że przez świątynię w Karnaku przewijają (przewalają, przetaczają) się tysiące turystów, pieski zdają się nie zwracać na to uwagi. Kręci się ich po obiekcie co najmniej kilkanaście. Polegują, grzeją się w słońcu, podbiegają. Jeden leży zmęczony, jak nieżywy, w piasku. Ktoś podchodzi, żeby zrobić mu zdjęcie (piesek przez chwilę jest równie ważny co zabytki). Co by nie mówić - ciekawe, a jakie niespodziewane złamanie monumentalnego krajobrazu Karnaku.

Wczoraj za to Dolina Królów. Sceneria tak piękna, że długo nie umknie z pamięci, tym bardziej, że dotarliśmy tam rowerami. Jazda wśród wznoszących się po obu stronach drogi gór, słońce, wiatr. Utnę w tym miejscu, bo znów zrobi się za bardzo poetycko.

Niezłe wrażenia też z wizyty w grobowcach faraonów (nimi bowiem wypełniona jest Dolina Królów). Np. Tutmosis III: głęboko, parno, dziwnie. Ściany pełne najrozmaitszych przekazów. Na samym dole grobowca leży ktoś w dżalabiji, getrach i czarnych trampkach. To nie Tutmosis, bo żyje. Drzemka. To człowiek pilnujący tego miejsca.

Gdy wracamy przez Dolinę Królów, by udać się stamtąd do tzw. wioski rzemieślników, Roman rozmarzonym wzrokiem spogląda na góry. Układają się różnorodnie i mienią w piaskowych kolorach. "Wiesz, co mi to przypomina?" - pyta. "Baklawę".

Wioska rzemieślników okazuje się dobrym wyborem na spędzenie tego słonecznego popołudnia (przydaje się teoretyczne przygotowanie Romana: wie, gdzie nas prowadzić). Kolory malunków w grobowcach są żywsze, a wszystko wydaje się zwyczajnie bardziej ludzkie. Zwiedzamy podziemia, a chwilę później wspinamy się w górę. Zmiana radykalna i jakie widoki! Panorama rozciąga się imponująco. W dole, gdzieś na piaskowo-kamienistym placu, dzieciaki z okolicy starają się być nie gorsze niż Zidan i Gedo. Piłka nożna w takiej scenerii - coś naprawdę niesamowitego.

Góry, pustynia, wiatr, słońce, przestrzeń. Raz jeszcze i po raz już który: jest pięknie.

Wieczorem fundujemy sobie wreszcie odmianę od koszeri, tameji i podobnych pysznych, choć nieco już "przejedzonych" posiłków. Pizza. Do tego oglądanie zdjęć na dachu. A później już tylko ten hałas z głośników.

A co z tą energochłonnością? Otóż w Luksorze, jak w wielu innych na świecie, żyjących z turystyki miejscach, by zapłacić za niemal każdą, najzwyklejszą rzecz uczciwą cenę, trzeba albo mieć szczęście, albo stoczyć walkę. Nie zawsze przecież zwycięską. Gdyby to jeszcze kończyło się po prostu na różnicy zdań. Ale nie - przy braku doświadczenia złe emocje, zmęczenie, wykłócanie i przykrość. Męczące. No trudno. Jak powiedział (nie w Luksorze co prawda, a w Abydos, nie ma to dla sensu jednak kluczowego znaczenia) Romanowi facet uporczywie i złośliwie naciskający na klakson: "No more domination of European people in Egypt". No pewnie.

Czyli co? Znowu narzekanie, w dodatku na koniec. Nie, nie i nie. Tu jest świetnie, słońce świeci, wiatr wieje. Rewelacja.

«« | « | 1 | 2 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Autoreklama

Autoreklama

Kalendarz do archiwum

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7
4°C Poniedziałek
noc
4°C Poniedziałek
rano
9°C Poniedziałek
dzień
10°C Poniedziałek
wieczór
wiecej »

Reklama