O skrywanej w głębi serca tęsknocie za tym, co autentyczne, trwałe, sensowne.
W 2005 roku Philip Gröning zrealizował film „Wielka cisza”. Jest to opowieść o życiu mnichów w Wielkiej Kartuzji, legendarnym klasztorze w Alpach Francuskich. Tytuł adekwatny do treści. W dokumencie rzeczywiście panuje cisza, przerywana jedynie chórową modlitwą mnichów. Wydawać by się mogło, że dla zanurzonego w cywilizacyjnym hałasie widza trzy godziny właściwie bez żadnej akcji i muzyki, są nie do wytrzymania. Tymczasem zainteresowanie tym, co dzieje się za klasztornym murem, przekroczyło wszelkie oczekiwania. Ciekawość nieznanego świata?
Być może. Choć raczej trzeba mówić o skrywanej w głębi serca tęsknocie za tym, co autentyczne, trwałe, sensowne, o zakorzenionym w każdym człowieku pragnieniu obcowania z Absolutem.
Film nie jest jedynym przykładem budzenia się, w świecie przesyconym techniką, ale i coraz większą anonimowością, brakiem relacji, pragnienia życia w komunii z Bogiem, bliźnimi i z sobą samym. Miał tę intuicję brat Roger z Taize, gdy pytał przed laty: „jaka byłaby przyszłość ludzkiej rodziny, gdybyśmy pewnego ranka obudzili się w społeczeństwie całkowicie stechnicyzowanym, zniknęłyby jednak pokorne zaufanie do Boga, prostota serca, współczująca miłość okazywana cierpiącym?”
Być może u początków współczesnego zainteresowania życiem mnichów, wędrówkami do klasztorów (nie jest tajemnicą, że w domach gości przy opactwach, rezerwować miejsce trzeba z wielomiesięcznym wyprzedzeniem), nie jest pragnienie Boga, ale właśnie lęk przed utratą tego wszystkiego, co decyduje o naszym człowieczeństwie, a dopiero w uzdrowionym z lęku sercu rodzi się pragnienie bycia z Tym, który jako jedyny może nadać sens ludzkiemu życiu. Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Zresztą takie intelektualne zmaganie chyba w niczym nie pomoże, bardziej przypominając dyskurs o tym, co było pierwsze, jajko czy kura, aniżeli zrozumieć wędrówkę zarówno samych mnichów, jak i pragnących choć kilka dni uczestniczyć w ich życiu.
Cisza i samotność. Rzeczywistości przerażające i pociągające zarazem. Dlaczego przerażające? Enzo Bianchi, mnich z Bose, mówi: „W ciszy i samotności najbardziej przeraża nas możliwość spotkania tego obcego, jakim każdy z nas jest dla siebie samego: musimy przyznać, że chcemy poznać wiele rzeczywistości, ale nie samych siebie." Dlaczego pociągające? Bo pozwala zobaczyć życie nie takim jakim nam się wydaje, że powinno być, ale jakim rzeczywiście jest. Być może widok szkaplerza – jak pisze w swojej najnowszej książce „Po co światu mnich?” ojciec Michał Zioło – otulającego „głowę jak ręce miłosiernego Boga, który strzeże, nie zostawi, nie pozwoli umrzeć z głodu”, pozwala człowiekowi dostrzec z całą mocą w czyich naprawdę jesteśmy dłoniach i dokąd zmierzamy.
Widzimy zatem, że cisza i samotność bez Boga, bez tej otulającej głowę miłosiernej Tajemnicy”, byłaby dla człowieka udręką i upiorem, prowadząc ku jakiejś tragicznej autodestrukcji. Z Nim nie tylko poznaję kim naprawdę jestem. (Słynne „cogitemus nos sub conspectu Dei stare” Kasjodora). Przede wszystkim poznaję kim jest Ten, który pochyla się nade mną. Więc to nie poznanie siebie, ale poznanie Boga, jest dla człowieka źródłem radości, nadziei i siły.
Na te refleksje o życiu mniszym warto spojrzeć także w kontekście opublikowanego wczoraj, a poprzedzającego Światowe Dni Młodzieży, orędzia do młodych. Franciszek powiedział: „W tej relacji z Bogiem w ciszy serca, odkrywa się własną tożsamość i powołanie, do którego wzywa Pan. Ono może się wyrażać w różnej postaci: w małżeństwie, w życiu konsekrowanym, w kapłaństwie... Wszystko to są sposoby podążania za Jezusem.” W opublikowanym tekście zabrakło dwóch znajdujących się w przesłaniu wideo zdań. W miejscu wielokropka papież dodał: „Nie w egoizmie. Nie ma powołania do egoizmu”. Mnisi wiedzą, że prawdziwym ubóstwem ducha nie jest rezygnacja z tego, co materialne. Ono wyraża się przede wszystkim w odarciu z tego, co jest owocem naszych przyzwyczajeń, chęci panowania nad innymi, decydowania o wszystkim, pozostawienia sobie – by znów odwołać się do ojca Michała – jednego dobrze zaostrzonego ołówka, „bo to mój”.
Odkrywamy zatem pewien paradoks. Na pozór obcy mniszy świat okazuje się być bardzo naszym. Za klasztornym murem, jak w soczewce, widać wszystko, co człowieka buduje i co go niszczy. Dlatego warto choć przez chwilę w tym świecie za murem pobyć. By wrócić stamtąd zbudowanym.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Waszyngton zaoferował pomoc w usuwaniu szkód i ustalaniu okoliczności ataku.