Jest już zupełnie ciemno, kiedy z duszą na ramieniu wjeżdżamy do przygranicznego miasteczka. Hałaśliwe, niespokojne, reagujące nadpobudliwie na nasz widok.
Bulongo – Beni
Rano zbieramy się w miarę żwawo. Mycie, śniadanie, trochę śmiechów przy dosiadaniu mojego roweru przez zdecydowanie mniejszych czarnych przyjaciół.
Kiedy wsiadamy na rowery, czuję boleśnie wczorajszy dzień „na tyłku”. Pogoda sprzyja. Jest sucho i pochmurno – idealne warunki do jazdy. W ciągu dnia trochę kropi, ale w końcu się wypogadza i popołudniu jedziemy już w pełnym słońcu. Najpierw jedziemy po „równym”, ale ostatnie kilka kilometrów, droga prowadzi ostro w dół. Trochę za wcześnie na zjazd do Beni, ale ok. Iskierka refleksji pojawia się dopiero, gdy na samym dnie doliny przekraczamy rzekę. Doliny mają tę wspólną cechę, że na ogół jej brzegi spadają z obu stron, co niechybnie rokuje na ostry podjazd. Podjazd faktycznie trwał długie kilka kilometrów, wyciskając z nas pot i łzy, po czym łaskawie sprowadził nas łagodnym zjazdem na płaskowyż, aby znów nieoczekiwanie zaatakować kolejnym, kilkukilometrowym podjazdem na przełęcz. Dla dodania pikanterii: całość odbyła się w palącym słońcu.
Tuż przed przełęczą wjeżdżamy w przygnębiającą, wojenną scenerię. Spalone domy, sterczące kikuty ścian, cisza i zapach strachu. Mijamy żołnierzy, karabiny maszynowe, granatniki, po cztery magazynki spięte w pęk, wiszący u spodu broni…
Za przełęczą łagodny zjazd i po obu stronach wyrastają zabudowania, najpierw nieśmiało, potem z całą zachłannością opanowują obie strony wyboistej drogi. Jesteśmy w Beni! Sprawnie lokujemy się w hotelu i ruszamy na poszukiwanie Misji św. Gustawa, w której dwa tygodnie spędził Kazimierz Nowak w kwietniu 1933 roku i to właśnie w tej misji zaprzyjaźnił się z murzynkiem Remo. Misja okazuje się być cztery kilometry przed Beni, od strony granicy. Wjeżdżamy zacienioną aleją, tak jak Kazimierz 77 lat temu. Po raz pierwszy czuję to niezwykłe uczucie – naprawdę podążamy śladami Nowaka! Na końcu drogi duża misja. Wysoki murowany kościół, zabudowania, plebania i seminarium. Z przemiłej rozmowy z kilkoma alumnami dowiadujemy się, że ksiądz pryncypał będzie dopiero jutro o ósmej. Opowiadamy o Kaziku i pokazujemy książkę. W pewnym momencie dochodzi do zabawnej sytuacji, ponieważ za zdjęciem misji w Beni, Nowak udokumentował młodą, ładną murzynkę z ponętnym biustem, co wprowadziło chłopców w drobne zakłopotanie;) Chodzimy jeszcze trochę po terenie misji. Zabudowania położone w cieniu przepięknych, rozłożystych drzew, ludzie nieśpiesznie przemieszczający się pomiędzy budynkami. Zupełnie inny świat. Tu Afryka wyraźnie zwalnia.
Wracamy do gwarnego miasta, jemy kolację w „Karibu”. Nie czujemy grozy informacji prasowych, relacji na żywo w BBC, raportów ONZ. Teraz przed nami głośna ulica, samochody, motocykle, ludzie, biegnący gdzieś w ważnych sprawach i tylko zielony Defender z żołnierzami przypomina o tym, gdzie jesteśmy…
Beni – Butembo
Zgodnie z wczorajszymi ustaleniami pędzimy rano do misji. W zakrystii czeka ksiądz Vincent. Mimo, że alumni opowiedzieli mu o celu naszej wizyty, kiedy pokazujemy zdjęcia w książce, jest wyraźnie poruszony. Wpisuje się do kazikowej księgi gości oraz podaje nam swój adres z prośbą o egzemplarz w języku francuskim. Kuba solennie przyrzeka, że tłumaczenie pojawi się najpóźniej w ciągu dwóch lat;) Dostajemy także zgodę na przykręcenie tabliczki pamiątkowej na frontowej ścianie kościoła. Opuszczamy to miejsce z wielką sympatią.
Ruszamy w dalszą drogę, jednak za miastem łapie nas kolejna ulewa. W standardach europejskich rozmiar deszczu kwalifikowałby się, jako klęska żywiołowa, ale tutaj na nikim nie robi to wrażenia. Spędzam godzinę pod arkadami wiejskiego sklepu, a po kolejnym nasileniu opadów, w małej apteczce, której właścicielka śpi w najlepsze na ladzie. Budzi się na moment, kiedy metalowe drzwi z całym impetem uderzają o framugę pchnięte podmuchem porywistego wiatru, ale tylko na moment:)
Deszcz ustał tak nagle jak się rozpoczął. Do tego czasu zdążyłem zaprzyjaźnić się z połową wioski.
Znów pokonujemy kolejne podjazdy i zjazdy. Pędzę 40km/h, nie czując wcale wyładowanej sprzętem przyczepki Extra Wheel. Jeden z podjazdów wyprowadza nas na płaskowyż, z którego rozciąga się piękny widok na wystrzyżone polanki rozsiane wśród głazów i kamieni, a w dole maleńkie wioski i wijąca się droga. Kolejne osady z prostokątnymi domkami krytymi strzechą. Setki dzieciaków, machających na trasie lub biegnących za naszymi rowerami z krzykiem i śmiechem. Niesiemy im normalność w kraju strasznie okaleczonym, próbującym teraz wygoić rany i zacząć żyć normalnie. Biali na rowerach, a nie biali w przemykających transporterach z napisem UN. Biali, którzy zrobią zakupy w wiejskim sklepie, pozdrowią i odjadą nieśpiesznie z uśmiechem.
Znów kobiety, idące poboczem drogi, mężczyźni, siedzący w cieniu zabudowań. To jedyna droga z Beni na południe. Mamy wrażenie, że jedna miejscowość przechodzi w drugą. Trochę brakuje mam przestrzeni i odrobiny samotności.
Musimy się spieszyć, aby noc nie zastała nas w drodze. Jestem pewien, ze informacja o trzech „muzungu” na rowerach znacznie nas wyprzedza.
Po osiągnięciu 1700 n.p.m., wjeżdżamy w końcu na przedmieścia Butembo. Droga od dłuższego czasu prowadzi w górę, wycięta niczym prostokątna rynna w laterytowym zboczu. Piaszczystą nawierzchnie zastąpiła lepka laterytowa maź, gęsto poprzetykana kamieniami i dziurami. Jedzie się fatalnie. Nasze ciała poddawane są metodycznym torturom. Mijamy wpatrzone w nas przedmieścia, krzyki, pozdrowienia, śmiechy i zaczepki. W końcu znajdujemy hotel. Dziś nie czas na wybrzydzanie, porównywanie i targowanie. Z wdzięcznością bierzemy pokój 15$, w cenie wypełniony do pełna komarami. Potem krótkie przesłuchanie na recepcji, przez oficera „recepcyjnego” i w końcu kolacja w miłym towarzystwie samej szefowej lokalu, raz po raz, obdarzającej powłóczystym spojrzeniem naszego Kubę. Sprawnie ewakuujemy Kubę, wietrząc podstęp i idziemy lulu…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Armia izraelska nie skomentowała sobotniego ataku na Bejrut i nie podała, co miało być jego celem.
W niektórych miejscach wciąż słychać odgłosy walk - poinformowała agencja AFP.
Wedle oczekiwań weźmie w nich udział 25 tys. młodych Polaków.
Kraje rozwijające się skrytykowały wynik szczytu, szefowa KE przyjęła go z zadowoleniem
Sejmik woj. śląskiego ustanowił 2025 r. Rokiem Tragedii Górnośląskiej.
Z dala od tłumów oblegających najbardziej znane zabytki i miejsca.