Dziki brzeg po praskiej stronie Wisły w Warszawie nie powinien istnieć; gdyby zarośla w tym miejscu były usunięte, stan rzeki w tej powodzi byłby w stolicy niższy o około metr - uważa dr Piotr Kuźniar z Zakładu Budownictwa Wodnego i Hydrauliki PW.
Jak zaznaczył Kuźniar, koryto Wisły w stolicy jest naturalnie zawężone przez tzw. gorset warszawski - płynie ona w tym miejscu przez najwęższy odcinek w całej Dolinie Środkowej Wisły; najwęższe miejsce znajduje się w okolicy Mostu Śląsko-Dąbrowskiego.
Praski brzeg powinien być oczyszczony, bo rosnące tam drzewa i krzewy dodatkowo przewężają koryto rzeki. Są też przyczyną wyższych spiętrzeń wody i ułatwiają odkładanie się piasku, co zwęża koryto jeszcze bardziej - powiedział Kuźniar.
Jak dodał, wysokie spiętrzenie wody i długa fala kulminacyjna - a taka wystąpiła w przypadku tej powodzi - narażają wały na rozmiękanie, bo są to konstrukcje przystosowane tylko do krótkotrwałych wezbrań.
Zaznaczył, że jeszcze w latach 60. XX w. praskie nabrzeże nie było porośnięte przez dziką roślinność, a w latach 30. prowadzone były tam przygotowania do budowy nadwiślańskich bulwarów. Prace przerwał jednak wybuch II wojny światowej.
Zdaniem Kuźniara, od powodzi w 2001 r., gdy Wisła w Warszawie sięgnęła 705 cm, proces zarastania wałów i międzywala Wisły nasilił się i nie jest to problem tylko Warszawy. Jak powiedział, mogą o tym świadczyć liczniejsze niż przed dziewięciu laty przypadki przerwania przez tę rzekę wałów przeciwpowodziowych.
Od ostatniej dużej fali wezbraniowej na Wiśle minęła prawie dekada, a pięcioletnie klony czy topole to już całkiem spore drzewa. To samo dotyczy porastającej brzegi rzeki wikliny - w ciągu siedmiu lat osiąga ona około 7 m wysokości - powiedział.
Gdyby Wisła płynęła czystym międzywalem, przerwań wałów byłoby mniej, a straty spowodowane przez tegoroczną powódź - znacznie mniejsze - ocenił hydrolog.
Zwrócił uwagę, że w 2001 r. Wisła przerwała wały tylko w dwóch miejscach, w rejonach niezbyt oddalonych od miejscowości zalanych także w tej powodzi: w Gorzycach niedaleko Sandomierza oraz w Kamieniu w pobliżu gminy Wilków, która w tej powodzi w około 90 proc. znalazła się pod wodą.
W ostatnich dniach ze strony stołecznego ratusza padł zarzut pod adresem organizacji ekologicznych, że blokują one potrzebne inwestycje związane z modernizacją wałów przeciwpowodziowych. Jak mówiła prezydent miasta Hanna Gronkiewicz-Waltz, przebudowa Wału Zawadowskiego została skutecznie zablokowana przez Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków.
Dodatkowe trudności stwarza - w ocenie miasta - fakt, że od 2002 r. odcinek rzeki między Dęblinem a Płockiem jest pod nazwą "Dolina Środkowej Wisły" włączony do Europejskiej Sieci Natura 2000 jako teren specjalnej ochrony ptaków. Na odcinku warszawskim znajdują się dwa rezerwaty przyrody - Wyspy Zawadowskie i Ławice Kiełpińskie, które obejmują nie tylko wiślane wyspy, ale także tereny położone nad rzeką.
Wiceprezydent miasta Jacek Wojciechowicz mówił w poniedziałek, że za każdym razem, gdy podejmowane są prace związane np. z wycinką porastających nabrzeże Wisły drzew, "podnoszony jest alarm i te prace są bardzo często przerywane".
Modernizację wałów przeciwpowodziowych w Warszawie komplikuje także fakt, że należy to do kompetencji marszałka województwa - miasto nie jest ani ich właścicielem, ani administratorem. Władze stolicy podkreślają jednak, że chcą partycypować w kosztach tych prac. Może okazać się to niezbędne - obecnie samorząd województwa zmaga się z problemem tzw. janosikowego, które pochłania już 70 proc. jego dochodów, co ogranicza jego możliwości inwestycyjne. Marszałek województwa Adam Struzik wystąpił w tej sprawie do Trybunału Konstytucyjnego, który ma zbadać, ewentualną niezgodność ustawy o "janosikowym" z konstytucją.
Postulatem często podnoszonym przez organizacje ekologiczne jest wykorzystanie tzw. nietechnicznych metod ochrony przed powodzią. W ich ocenie, zamiast podnosić wały przeciwpowodziowe, należałoby raczej oddać rzekom ich naturalne tereny zalewowe.
W ocenie Kuźniara, w biegu Wisły przed Warszawą raczej jednak nie ma takiej możliwości, choćby ze względu na istniejącą zabudowę. Trudne byłoby także utworzenie polderów, na które w sytuacji zagrożenia powodzią bezpiecznie mogłyby się wylewać wezbrane wody rzeki. Zdaniem hydrologa, istnieją tylko dwa miejsca, gdzie mogłyby one powstać - w Gołębiu (między Puławami a Dęblinem) oraz ewentualnie w rejonie Kępy Soleckiej i Kępy Gosteckiej (woj. lubelskie), gdzie zalewany mógłby być teren pomiędzy podwójnymi wałami przeciwpowodziowymi.
Podkreślił jednak, że wysiedlenie ludzi z terenów przeznaczonych pod tego typu inwestycje mogłoby okazać się w Polsce niezwykle trudne ze względu na ich silne przywiązanie do ziemi - miejsc w których się urodzili i w których żyje kolejne pokolenie ich rodziny.
Informuje międzynarodowa organizacja Open Doors, monitorująca prześladowania chrześcijan.
Informuje międzynarodowa organizacja Open Doors, monitorująca prześladowania chrześcijan.
Osoby zatrudnione za granicą otrzymały 30 dni na powrót do Ameryki na koszt rządu.