Ku wiosce, której nie ma na mapie, czyli ćmy, deszcze, poszukiwanie goryli, przyjaźni tubylcy i polscy misjonarze!
AfrykaNowaka.pl Ekipa Kongo Safiri przed wylotem w Londynie Ekipa “Kongo Safiri” wyruszyła autokarem do Londynu w czwartek 13.05.2010. W piątek o 21.00 podróżnicy opuścili wielką metropolię aby nazajutrz o poranku znaleźć się w sercu Czarnej Afryki . Po międzylądowaniu w Addis-Abebie i tankowaniu w Entebbe (Kampala) wylądowali w Kigali – stolicy Rwandy . Stamtąd dotarli do Gisenyi przy granicy z Kongo, gdzie rozpocżeli etap - 16.05.
Asia Kardasińska W Gisenyi przejmujemy pałeczkę.
Kolejny dzień poświęcamy na serwisowanie rowerów. Naszym gościem w pokoju jest ćma wielkości telefonu komórkowego. O poranku szybki przepak i ruszamy w drogę. Początek trasy zapowiada się dość niewinne – elegancki asfalt, górskie krajobrazy i malownicze wulkaniczne wybrzeże jeziora Kivu. Szybko okazuje się, że nasze sakwy staną się znacznie większym balastem niż można się było spodziewać. Rozpoczyna się niekończący się podjazd, który wyciska z nas siódme poty. 12% nachylenie skutecznie spowalnia tempo. Ciężko idzie, ale do przodu. Od wioski do wioski towarzyszy nam procesja małych Ruandyjczyków, dla których niezrozumiałe wydaje się prowadzenie rowerów pod górkę przez muzungu. Dopada nas tropikalny deszcz, ale jak tylko lekko ustaje, ruszamy w dalszą drogę. Szybko robi się ciemno i tuż przed zmierzchem udaje nam się znaleźć nocleg u ruandyjskiej rodziny w wiosce Mahoko.
KONGO SAFIRI Asia szybko zdobywa sympatię trójki małych dziewczynek, które dołączają do naszego skromnego kąta na bambusowej macie. Pojawia się ojciec rodziny, lekko zaskoczony wizytą białych w domostwie. Opowiadamy o naszym projekcie, niestety nikt w rodzinie nie mówi ani po angielsku, ani francusku – mamy szczęście, że jest z nami chłopak, który pełni rolę tłumacza. Po krótkiej rozmowie jesteśmy już bardzo mile widzianymi gośćmi. Zostajemy zaproszeni do rodzinnej kolacji przy świecach (w domu nie ma elektryczności). Na stole pojawia się gorące mleko, garnek ryżu i potrawka ze skórek kurczaka, fasoli i ruandyjskich przypraw. Delektujemy się i korzystamy z dokładek. O poranku cała wioska żegna nas żywiołowo, krzycząc, klaszcząc i machając.
Asia Kardasińska Kolejne kilka dni upływają na nieustannych zmaganiach, pokonywaniu wzniesień i walce ze zmęczeniem. Pijemy hektolitry wody i brniemy na przód. Na naszej trasie mijamy Volcano Park, liczne wodospady, wspaniałe krajobrazy z widokiem na rozległe doliny.
Następnie wjeżdżamy do Ruhengeri, bazy widokowej, na trekking w poszukiwaniu goryli górskich. To właśnie tam działała Dian Fossey, a Nowak zatrzymał się u mieszkającej tam Polki z Grekiem. Niestety nie możemy szarpnąć się na spotkanie z gorylami. Brak czasu i pieniędzy. Mimo to, szczęście nas nie opuszcza. Jadąc przez centrum miasta nasza biało-czerwona flaga na przyczepce przyciąga uwagę rodaków. Spotykamy księdza Marcina i siostrę Marię, jadących na misję do Kongo.
KONGO SAFIRI:) Ksiądz Marcin ku naszemu zaskoczeniu jest świetnie poinformowany o projekcie i jego idei. Widząc nasz rowerowy trud, zapraszają nas na zimnego primusa. W międzyczasie pojawiają się znajome Amerykanki, u których nocowaliśmy dzień wcześniej, a także trzy siostry misjonarki – Dorota, Mirka i Barbara. Właściciel przydrożnego baru łapie się za głowę i nie ma pojęcia, skąd tutaj tyle muzungu.
Ruandyjczyk zawsze udzieli odpowiedzi na postawione pytanie. Przekonujemy się o tym, pytając o odległość do kolejnej wioski Gakenke (Nemba), która nie widnieje na żadnej mapie. Uzyskujemy rozbieżne odpowiedzi: pół godziny, 3 kilometry, 20 kilometrów, tylko z górki i jesteście. W praktyce zajmuje nam to pięć godzin.
Czyżby nowy uczestnik AN?;-) Po zmroku docieramy do Gakenke i zatrzymujemy się na nocleg u Kitty, miłej Amerykanki, pracującej dla Peace Corps. Zimna, bieżąca woda jest dla nas prawdziwym luksusem. Zbieramy się o poranku i cały dzień pedałujemy pod górę w palącym słońcu. Kolejną noc spędzamy znów u Ruandyjczyków, zajmujemy miejsce na podłodze w wiejskim sklepie. Ładujemy bagaże, a następnie zostajemy zaproszeni do spędzenia wspólnego wieczoru z kilkunastoosobową rodziną. Pobieramy pierwsze, jakże niezbędne lekcje kinyaruanda, w większości przypadków jedynego języka, w którym można się dogadać. Startujemy nazajutrz, po ciężkiej wspinaczce mamy pierwszy dłuższy zjazd do Kigali. Wczesnym popołudniem dojeżdżamy do polskiej misji w dzielnicy Gikongo.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.