Na pierwszy plan wychodzą różnice i spory. A powinno dominować poczucie odpowiedzialności wszystkich za Rzeczpospolitą.
Ileż to lat mamy w Polsce demokrację? Ponoć najdłużej w Europie. Byli posłowie i senatorowie, były sejmki i sejmy się zbierały. Obradowano ale i bigosowano (odsyłam do Sienkiewicza, wytłumaczy przystępnie). Radzono i decydowano nad dobrem Rzeczypospolitej ale nieraz górę brały zakamuflowane (albo i nie) interesy innych królestw.
Król także był. I wolna elekcja. Aż wszystko się rozsypało rozbiorami. Owszem, zostało utworzone Królestwo Polskie kongresówką zwane. Ale to już ewidentnie nie była demokracja. Choć to właśnie z tamtych czasów wywodzi się pieśń „Boże, coś Polskę...”. Wyrosła ona z hymnu na cześć cara i zarazem króla Królestwa Polskiego. Hymn ów powstał na zamówienie wielkiego księcia Konstantego, adresowany do cara Wszechrusi Aleksandra I. Zawiłe mamy drogi historii.
Już choćby ta pieśń, ale przecie poprzedzająca ją wielowiekowa tradycja wiązała sprawy Rzeczypospolitej z wiarą w Boga (także w czasach, gdy okrzepł podział katolicko – prawosławno – luterański). Tymi powiązaniami czuję się usprawiedliwiony, podejmując temat demokracji – a więc polityczny – choć duchownym katolickim jestem.
Mamy sejm i senat w nowym, czy raczej odnowionym składzie. Dopiero po raz drugi mój reprezentant w sejmie się znalazł. Przed laty, od słynnych trzydziestoprocentowych wyborów, moi kandydaci przepadali, czasem z kretesem. Dlaczego? Brałem pod uwagę wszystkie pryncypialne ich cechy – jako ludzi rzetelnych, zorientowanych, uczciwych, umiejących poprzestawać na małym itd... Cóż z tego, jeśli dostawali kilkadziesiąt głosów, czyli ilość śladową. Dopiero ostatnimi czasy – a więc tego roku i w wyborach sprzed czterech lat mój kandydat przeszedł. Jak to się stało?
Powodów jest zasadniczo dwa. Pierwszy leży po stronie kandydatów. Wśród setek osób jest – tak mi się zdaje – większy niż kiedyś odsetek ludzi dorastających do oczekiwanych kryteriów. Także do kryterium jakiegoś szerszego zaangażowania w społeczne (byle nie za bardzo upolitycznione) życie. Wizerunek i nazwisko są wtedy znane nie tylko lokalnej, ale szerszej społeczności. Drugi powód leży po mojej stronie – przestałem wybrzydzać. Jeśli przy wszystkich plusach kandydata nie ma jakiejś twardej i niemożliwej do przyjęcia cechy – to mogę dać mu wyborczy krzyżyk. No i dałem, wyboru właściwie nie mając. Bo z całej listy tylko on jeden spełniał moje minimalne oczekiwania.
Ile jeszcze wyborów musi się odbyć, aby zarówno kandydaci i ich polityczne ugrupowania oraz wyborcy byli na tyle dojrzali, że mechanizm demokracji będzie działał wystarczająco... demokratycznie? Byleśmy jako naród zdążyli. Zdążyli? Z czym? Byśmy zdążyli, zanim demokratycznym mechanizmem wywołamy jakąś niszczącą nas katastrofę. Tak było w roku 1932 w Niemczech, gdy konstelacja polityczna i wyborcze zawiłości spowodowały dojście, legalne, Hitlera do władzy. Taki katastrofalny przypadek chyba się nam nie zdarzy, ale możliwości otworzenia puszki Pandory są wielorakie i nieprzewidywalne.
Co mamy do zrobienia dziś? Edukacja. I w sensie szkolnym, i w znaczeniu społecznym. Pamiętam sprzed lat wybory do szkolnego samorządu. Na korytarzowej tablicy plakaty kandydatek i kandydatów. Czysta hucpa. „Głosujcie na mnie, 45 minut przerwy, 5 minut lekcji”. I podobne. Żadnej w tym edukacji, tylko małpowanie najgłupszych wzorów ze świata dorosłych. Może były szkoły, gdzie owe wybory były sposobnością do prawdziwie edukacyjnych treści. Ja akuratnie w takiej zabawowej pracowałem.
A edukacja społeczna? Tutaj brakuje podstaw rozumienia mechanizmów demokracji. Na pierwszy plan wychodzą różnice i spory. A powinno dominować poczucie odpowiedzialności wszystkich za Rzeczpospolitą. Jak eliminować tych pierwszych? Kto ma stać na straży wartości? A może mniej tej straży, a więcej szerszego oddziaływania przez media, spotkania, budzenie zainteresowania sprawami wspólnymi w zakresie powszechnym – a nie tylko przysłowiową latarnią, którą w zaułku trzeba postawić. Pewnie sięgnąć trzeba wyżej – do studiów politologicznych, ale nie upartyjnionych! I żeby ich absolwenci nie musieli wyjeżdżać do Irlandii, by rodzinę utrzymać.
Pewnie to nie wszystko, a może tylko taki trochę nieuporządkowany szkic. Nawet jako szkic niechby był jakimś punktem wyjścia refleksji. Bo kolejne wybory za pasem. I potem znowu kolejne itd. Byleśmy jako naród zdążyli, zanim demokratycznym mechanizmem wywołamy jakąś niszczącą nas katastrofę.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.