A cytując dokładniej apostoła Pawła: „Pozdrówcie wzajemnie jedni drugich pocałunkiem świętym!”
Kiedyś było niepisaną regułą, że spotykający się na szlaku turyści pozdrawiali się wzajemnie, jedni drugich. Zwykle słowem, zawsze uśmiechem, czasem jeszcze chwilą rozmowy płynącej z ludzkiej życzliwości. Ładnych kilka lat temu siedziałem na skałach poniżej Kasprowego Wierchu, nieopodal szlaku prowadzącego ku Czerwonym Wierchom. Ludzie szli – ci w tę, owi w drugą stronę. Mijali się. Co niektórzy pozdrawiali się dawnym obyczajem – słowem, gestem, uśmiechem. Trafiło się, że ten i ów przystanął, zagadali do siebie, uniesioną dłonią żegnając się, szli każdy w swoją stronę.
Od Kasprowego nadeszła spora grupa. Zajęci sobą, nie górami, a tym mniej mijanymi ludźmi. Jak tu się pozdrawiać, skoro idzie cały tłumek... Choć... Idący z naprzeciwka niemłody mężczyzna wyciągnął rękę do góry i mijając ileś już osób owej grupy, dłonią pozdrawiał młodych. Jakiś jeden czy drugi odpowiedzieli tak samo. Długo siedziałem, obserwując ten „pozdrowieniowy” wątek na szlaku...
„Proszę księdza – to z rozmowy z młodą mamą, taką trochę po trzydziestce i chodzącą do kościoła – dlaczego siostry zakonne zapowietrzają się, jak je pozdrawiam Szczęść Boże?” Co to znaczy ’zapowietrzają się?’. „No, nie od razu chyba słyszą, potem jakby wylądowały na ziemi, a potem takie roztargnione Szczęść Boże?” Pewnie przerwałaś im modlitwę. A jak księża? – zapytałem, żeby odwrócić uwagę od sióstr zakonnych. „Aaa, księża to różnie. Mogę mówić tylko o tych których znam, bo jak tak bez koloratki, to przecież nie wiem”. Różnie, to znaczy? „Jeden do rzeczy pochwali Pana Boga, inny nie dosłyszy, a trafiło się, że jak był bez koloratki (a znam go) to mi powiedział: jak jestem bez (pokazał na szyję) to nic nie mów, wystarczy się uśmiechnąć. Ale jeden to stanie, pogada, życzy dobrego dnia, fajny taki. Zresztą i wśród sióstr są takie fajne”.
A działo się to nie w górach, ale w powiatowym mieście, gdzie parafii i klasztorów kilka, a przechodniów na ulicy dużo. Ja byłem wiejskim proboszczem, a i emerytem jestem w takim środowisku. Można pozdrawiać, odpowiadać, pogadać właściwie z każdym. Ale w mieście, które nasiąkło anonimowym duchem, jest jednak inaczej. A przecież to wielokrotnie (22 razy) powtarzane przez apostoła Pawła napomnienie „Pozdrówcie wzajemnie jedni drugich pocałunkiem świętym!” nas obowiązuje – choć na pewno wypada zachować się stosownie do miejsca, czasu i osoby.
A sięgając głębiej – nawet głębiej niż apostolska zachęta – to nie tylko warto, ale trzeba, pilnie trzeba odbudowywać wszystkie bezpośrednie międzyludzkie relacje. Za wiele anonimowości w tłumie, za mało poczucia braterstwa. Za wiele zapatrzenia się w samych siebie, za mało otwarcia oczu na ludzi wokoło. Za wiele skoncentrowania się na gadżetach typu smartfon, za mało chęci zainteresowania się drugim człowiekiem – nawet bardzo bliskim. A co w tym krajobrazie w związku z księżmi i zakonnicami? Jesteśmy potrzebni nie tylko w krajobrazie, ale w społeczeństwie. Nie jak rodzynki w cieście, raczej jak drożdże, które fermentując, z bezkształtnej masy smakowite ciasto uczynić potrafią.
Zatrzymałem się kiedyś przy małym, przyulicznym sklepie w niewielkim miasteczku. Dojeżdżając widziałem takich, co to nazywam ich „czwartą brygadą” – z puszką piwa, na chwiejnych nogach, głowy nieczesane od wiosny. Otoczyli księdza wychodzącego ze sklepu. Nie wysiadam, obserwuję. Rozmawiają z nim, śmieją się (on też), kłaniają się mu szarmancko... Poszedł, ja wychodzę (bez koloratki byłem). „Widzę, że lubicie waszego proboszcza”. Jasne, wszyscy go lubią, on nas też. „Skąd wiecie, że was też?” Bo nawet jak na nogach który ustać nie może, to z nim pogada, z Panem Bogiem powie. Znaczy – lubi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.