„Rano ledwo się ściągłem z barłogu, i w drogę. Ciężka ta droga, oj ciężka naprawdę- choć nie górzysta, ale te pagórki są straszne dla cyklisty”.
333 - 334 dzień sztafety
Wstaliśmy dzisiaj wcześnie rano, po 8.00 byliśmy już na rowerach. Chcieliśmy dziś dojechać do Caledon, miasta, w którym obozował Nowak. Przed nami długi dzień, świeci cudowne afrykańskie słońce, wieje południowo-zachodni wiatr. Zdajemy sobie sprawę z drogi, która na nas czeka, ale czy na pewno … Rozpoczynają się małe wzniesienia a po nich przyjemne zjazdy. Całym sobą wchłaniamy piękno otaczającej nas przyrody. Robi się coraz bardziej stromo, jazda wymaga od nas większej koncentracji uwagi, ponieważ wiatr nie ułatwia nam zadania. Wjechaliśmy w pasmo Gór Swelnesdam.
Podjazd, zjazd, podjazd, zjazd, nie jest źle, mogło być gorzej i było, oczywiście, że tak!!! Przypomniały mi się słowa osiołka ze „Shreka” i skończyło się „rumakowanie”. Walczymy z drogą i wiatrem, który chce chyba sprawdzić z kim ma do czynienia . Ciągnące się przestrzenie są niezwykle barwne, malownicze, porażające swoją wielkością. Towarzyszy nam niezwykły, niczym niezakłócony trel ptaków. Tylko my i natura. W takich momentach człowiek ma dużo czasu na przemyślenia.
Wszystko nadal toczy się wokół dwóch kółek
Powoli opadamy z sił, co 10 km robimy przerwę, myślimy o ciepłym posiłku. Przed Oukraal. Asia upiera się, aby zrobić postój. Zważywszy na długą drogę przed nami, nie jesteśmy tym zachwyceni. Zmieniamy zdanie wchodząc do knajpki. Jest urocza, w starym stylu, unoszące się zapachy są obezwładniające. Na jednej z wysoko zawieszonych półek stoi rower, a zatem wszystko nadal toczy się wokół dwóch kółek. Zamawiamy pożywny posiłek: dziewczyny – omlet z szynką i pieczarkami, natomiast chłopcy – tortellini z dżemem brzoskwiniowym i żółtym serem. Na własnej skórze kolejny raz przekonujemy się o niezwykłej serdeczności ludzi. Wypytują nas o wszystko, o cel naszej podróży, kim jesteśmy, co nas skłoniło do udziału w tak „szalonym” przedsięwzięciu.
Na tyłach knajpki, wciśnięta między pysznościami staram się napisać kilka słów do relacji, sprawdzić pocztę, odpisać na maile. Podejmujemy decyzję o zmianie trasy, zamiast do Caledon udajemy się wybrzeżem do Cape Town. Ma być łatwiej, droga ma być płaska, widoki nieziemskie, a wiatr powinien być w plecy. Pożegnaliśmy się z właścicielami, wsiedliśmy na rowery i ruszyliśmy w dalszą drogę. A przed nami górka za górką, wiatr w twarz i te widoki, których nie sposób opisać.
Safari
Późnym wieczorem i dojechaliśmy do miejscowości Stanford. Rozpoczęliśmy poszukiwania bezpiecznego miejsca na nocleg. Rozdzieliliśmy się, razem z Olą pojechałam do sklepu zrobić zakupy na kolację, a Asia z chłopakami rozglądała się za cichą przystanią. Stoimy na stacji benzynowej i nagle widzę jak nasi panowie pędzą na rowerach z dziką radością w oczach. Okazało się, że dzisiejszą noc spędzimy na safari. Wjeżdżamy na posesję, a tam wolno chodzące zebry, spring boki, bawoły, konie, zupełnie inny świat. Dostaliśmy do wyłącznego użytku piętrowy domek, wóz terenowy i zaproszenie na miejscową imprezę. Czyli wszystko to, co tygryski lubią najbardziej. Myślę, że zdjęcia najlepiej zobrazują, co czuliśmy, jeżdżąc po naszym safari. Pozwólcie, że „ nocny wypad na miasto” zostanie owiany tajemnicą…
Spotkanie na trasie
Wyruszamy wczesnym rankiem, przed nami jeszcze 80 kilometrów a półmetek tuż, tuż. Kierujemy się na Hermanus. Ostatnią rzeczą, której bym się spodziewała jest deszcz. Przemoczeni, zmarznięci, mkniemy dalej. Z naprzeciwka zbliżają się do nas dwie postaci na rowerach. Okazało się, że jest to dwójka młodych ludzi, którzy są w trasie od 10 miesięcy — „Biking & Farming Around the Word”. Po kilkunastu minutach rozmowy podaliśmy sobie ręce, życzyliśmy wiatru w plecy i każde z nas ruszyło w swoją stronę.
Wielorybie wybrzeże i pyskate pingwiny
Śliczne, zadbane miasteczko Hermanus, ze swoimi domkami, pensjonatami, deptakami, wystrzyżonymi trawnikami, jakby żywcem przerzucone ze wschodniego wybrzeża USA, jest jednym z najlepszych na świecie miejsc do obserwacji wielorybów z brzegu, głównie wali biskajskich południowych. Wcale nie trzeba mieć lornetki, aby je obserwować – setki ludzi na brzegu po prostu przesiadują na ławeczkach położonych w strategicznych miejscach czy na skałach w morzu, ale widok przez lornetkę po prostu zapiera dech. Szkoda tylko, że nam trafiła się tak brzydka pogoda. Jedziemy dalej, pogoda nas nie rozpieszcza. Mijamy Kleinmond. Późnym południem wjeżdżamy do miejscowości Pringle Bay. Wiatr wieje z coraz to rosnącą siłą, zdajemy sobie sprawę, że nie możemy tu spędzić zbyt dużo czasu, ale chęć zobaczenia pingwinów w ich naturalnym środowisku zwycięża z rozsądkiem . Spędziliśmy z nimi prawie dwie godziny. Było ich nieskończenie wiele, małe i duże, pyskate i łagodne, zrobiły na nas ogromne wrażenie. Z ciężkim sercem opuszczaliśmy to miejsce.
Zaskakujący nocleg
Powoli zapadał zmrok a my w dalszym ciągu w drodze. Przed nami około 15, może 20 kilometrów. Koła kręcą się w miarowym tempie. Po przeżyciach dzisiejszego dnia przepełnieni jesteśmy euforią, nawet górki są jakieś takie przyjemne, nie chcemy zsiadać z rowerów. Postanowiliśmy dojechać do miejscowości Gordon’s Bay. Po drodze zatrzymaliśmy się w malowniczym zakątku, nieśmiało pytając o nocleg. Cena powaliła nas z nóg, jedziemy dalej. Nadciągnął zmrok, serpentyna, za serpentyną, znowu zaczynają się górki. Nagle wyprzedza nas jakiś samochód, wysiada z niego para, która dramatycznie macha do nas rękoma. Tłumaczą nam, że nie jesteśmy w stanie dojechać dziś do Gordon’s Bay, wiatr wieje tu z prędkością 60 km/h, że ludzie tutaj nie lubią rowerzystów, że nie ma tygodnia, aby ktoś nie zginął potrącony przez auto. Propozycja jest kusząca, tym bardziej, że właściciele proponują darmowy nocleg, ponieważ nie chcą mieć nas na sumieniu. Zgadzamy się. Pensjonat połączony jest z barem, szefowa nalewa nam pierwszą kolejkę i dziękuje wszystkim świętym, że dzisiaj nikt nie zginie, następnie informuje, że pokój kosztować nas będzie 150 randów od osoby…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.
W lokalach mieszkalnych obowiązek montażu czujek wejdzie w życie 1 stycznia 2030 r. Ale...
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.