Msza jak kwiatek (do kożucha)

Komentarzy: 21

ks. Artur Stopka ks. Artur Stopka

publikacja 09.11.2010 10:19

Mam wrażenie, że traktowanie Mszy świętej na równi, a może nawet gorzej niż nabożeństw, to zewnętrzny przejaw czegoś, co powinno smucić nie tylko duszpasterzy, ale wszystkich wiernych.

Maj i październik to dla mnie ciężkie miesiące. Bo chociaż jestem już ponad dwie dekady księdzem, to wciąż na nowo przeżywam stres i targają mną poważne wątpliwości co do kierunku rozwoju pobożności części polskich katolików. O co chodzi? O taki obrazek, który wciąż w czasie wymienionych miesięcy można zobaczyć w wielu kościołach w naszej Ojczyźnie: Nabożeństwo majowe albo różańcowe, świątynia pełna wiernych. Nabożeństwo się kończy, a zaraz po nim odprawiana jest wieczorna Msza święta. Tyle, że na Mszy zostaje garstka wiernych, a rzesze wiernych uczestniczące w nabożeństwie, tłocząc się w drzwiach, z większym lub mniejszym pośpiechem wychodzą z kościoła...

Wielokrotnie mi już tłumaczono, że nie powinienem się stresować, bo część z tych wychodzących była na Mszy rano, więc nic dziwnego, że sobie idą. Ale jaka część? Z moich niezbyt poprawnych metodologicznie z punktu widzenia naukowego obserwacji wynika, że tym tłumaczeniem można objąć mniejszość tych, którzy po nabożeństwie nie zostają na Mszy świętej.

Mam wrażenie, że traktowanie Mszy świętej na równi, a może nawet gorzej niż nabożeństw, to zewnętrzny przejaw czegoś, co powinno smucić nie tylko duszpasterzy, ale wszystkich wiernych.

Jakiś czas temu Jan Drzymała w komentarzu w portalu Wiara.pl zżymał się, że jakiś ksiądz witając uczestników niedzielnej Eucharystii, stwierdził, iż przyszli oni i on spełnić swój obowiązek.

W pewnej parafii byłem świadkiem sporu między księżmi. Poszło o to, co jest ważniejsze - punktualne zaczynanie Mszy świętej czy wyspowiadanie wszystkich chętnych, nawet tych, którzy wpadli do kościoła na ostatni moment. Ksiądz, który się spóźnił, bo spowiadał, wyraźnie nie rozumiał, o co chodzi drugiemu.

Zdarzyło mi się również słyszeć, jak układano program pewnej świeckiej uroczystości. Gdy już wszystko było dopięte na ostatni guzik (łącznie z tęgą popijawą na końcu), jeden z organizatorów zawołał: „Zapomnieliśmy o Mszy!”. Reszta spojrzała na niego nieprzychylnie. „Co nasza impreza ma wspólnego z Kościołem?” – zapytał ktoś. „Nic, ale ksiądz będzie niezadowolony, że nie zamówiliśmy Mszy” – powiedział z całą szczerością inicjator dopisania Mszy do programu. W tym konkretnym przypadku obyło się bez dodawania na siłę Mszy świętej. Ale sam wielokrotnie uczestniczyłem w rozmaitych imprezach, do których doczepiona była Najświętsza Eucharystia niczym kwiatek do kożucha.

Katechizm Kościoła Katolickiego przypomina, że „Eucharystia oznacza i urzeczywistnia komunię życia z Bogiem i jedność Ludu Bożego, przez które Kościół jest sobą. Jest ona szczytem działania, przez które Bóg w Chrystusie uświęca świat, a równocześnie szczytem kultu, jaki ludzie w Duchu Świętym oddają Chrystusowi, a przez Niego Ojcu” (KKK 1325). Przypomina też, że „Inne zaś sakramenty, tak jak wszystkie kościelne posługi i dzieła apostolstwa, wiążą się ze świętą Eucharystią i do niej zmierzają. W Najświętszej bowiem Eucharystii zawiera się całe duchowe dobro Kościoła, a mianowicie sam Chrystus, nasza Pascha” (KKK 1324).

Wydaje mi się, że trzeba to przypominać, zarówno świeckim, jak i duchownym, ponieważ tendencja do „instrumentalnego” traktowania Mszy świętej skutkuje na dłuższą metę jej lekceważeniem i niezrozumieniem. Msza święta nie może być dodatkiem, a tym bardziej ozdobnikiem do rozmaitych imprez i obchodów. Nie może też być pretekstem do popisów oratorskich na tematy zupełnie z nią niezwiązane. „Nasz sposób myślenia zgadza się z Eucharystią, a Eucharystia ze swej strony potwierdza nasz sposób myślenia” – stwierdził osiemnaście wieków temu św. Ireneusz. Czy jego słowa nadal są aktualne?
 

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona
oceń ten artykuł Zagłosowało 40 osób.
Średnia ocena to 4,0.
Autopromocja

Reklama

Reklama