Osądzanie i demaskowanie osób, które popełniły samobójstwo, w tym księży, jest nieludzkie i niemoralne – uważa o. Józef Augustyn. Dodaje, że osąd całego ich życia i chwili śmierci trzeba pozostawić Bogu. “Bóg widzi to, czego my nie widzimy, a często nie chcemy widzieć” – podkreśla znany rekolekcjonista i kierownik duchowy.
Już blisko 10 lat temu, po kolejnym takim dramatycznym wydarzeniu, tłumaczył Ojciec: „Kościół w takiej sytuacji jest zobowiązany pomóc wiernym ustosunkować się do tych tragicznych wypadków, by mogli przeżywać je w duchu Bożego miłosierdzia oraz ze zrozumieniem i współczuciem dla ludzkiej kruchości: cudzej i własnej”. Ale mam wrażenie, że w praktyce, duchowni, także biskupi, boją się publicznie odnosić się do takich wydarzeń i tłumaczyć je wiernym.
Wszyscy się boimy, ponieważ samobójcza śmierć to wielkie oskarżenie pod adresem wszystkich, którzy znali zmarłego, i to niezależnie, czy on sam miał takie intencje. Dotyka ona zwłaszcza środowiska kapłańskiego, w którym się formował, pracował. W kontekście samobójczej śmierci pytania same się narzucają, także wtedy, gdy nie mamy sobie nic do zarzucenia. Jak myśmy go traktowali? Czy jakimś zaniechaniem nie przyczyniliśmy się do jego śmierci? Dlaczego w swojej rozpaczliwej sytuacji nie szukał naszej pomocy? Jaka jest nasza formacja seminaryjna? Jakie miał on oparcie w swoim przełożonym? Przełożony księdza ma być dla niego ojcem – tak mówi ostatni Sobór.
Znaczy to, że jakieś braki w tym ojcostwie mogą prowadzić do owych sytuacji granicznych?
To niebezpieczne pytanie. Łatwo uderzyć w drugiego cudzą śmiercią. Samobójcza śmierć mocno oskarża, budzi w otoczeniu silne poczucie winy. Uczucia te trzeba poddawać rozeznaniu i kontroli recta ratio – prawego rozumu.
Jaki jest najsłabszy punkt w psychice księdza, to znaczy taki, którego osłabienie może powodować myśli o samobójstwie?
Myśli samobójcze w sytuacjach granicznych miewa wiele osób, także duchowni. Przecież niczym istotnym nie różnimy się od innych. Są niemal naturalnym odruchem, gdy zostajemy doprowadzeni do granicy wytrzymałości. Victor E. Frankl pisze w swoich wspomnieniach z obozów koncentracyjnych, że każdy niemal więzień, choćby przez chwilę, rozważał możliwość odebrania sobie życia. Myśl o samobójstwie rodziła się pod wpływem beznadziejności sytuacji. A mimo to samobójstwa w obozach były raczej rzadkością. Święty Ignacy Loyola w autobiografii wspomina także o pokusie samobójstwa w kontekście uciążliwych skrupułów. Męczyły go myśli, by rzucić się w przepaść. Wyznaje, że powstrzymywało go jedynie przekonanie, że taki czyn nie podobałby się Bogu. Nie trzeba się bać myśli samobójczych, ale przede wszystkim nie wolno ich ukrywać. Wypowiadane tracą stopniowo swoją destrukcyjną siłę.
Przed kim je wypowiadać?
Wobec jakiejś osoby zaufanej: spowiednika, kierownika duchowego, przyjaciela, terapeuty. Gdy chcemy podzielić się swoimi myślami samobójczymi z najbliższymi z rodziny, trzeba to gruntownie rozeznać, czy oni to udźwigną, i czy będzie to pomocne we wzajemnych relacjach.
Chciałbym wrócić do najsłabszego punktu w psychice księdza, który może być punktem zapalnym dla takiej drastycznej decyzji.
Na decyzję samobójstwa wpływają dziesiątki „drobnych przyczyn”, okoliczności, zdawałoby się przypadkowych sytuacji, których nie uświadamia sobie ani osoba targająca się na swoje życie, ani tym bardziej ktoś z zewnątrz. W suicydologii wyróżnia się wiele typów samobójstw, ale zakwalifikowanie konkretnego przypadku do określonego typu jest w praktyce niemożliwe. Samobójcy zabierają zwykle swoje tajemnice do grobu. Listy, jakie zostawiają, trzeba uszanować, ale one często nie oddają całej prawdy. Nieraz usiłują naprowadzić na fałszywy trop.
W szukaniu przyczyn konkretnego samobójstwa usiłujemy wiązać pewne fakty, okoliczności, ale i wtedy zwykle wiemy bardzo mało. Czy jest w psychice księdza słaby punkt, który narażałby go na samobójczą śmierć? Myślę, że nie ma. Psychicznie – jak mówiliśmy – nie różnimy się niczym od innych mężczyzn.
Jedna z ważniejszych przyczyn samobójstwa, która w mojej refleksji narzuca mi się, to „osaczenie”, jakaś „bezwyjściowość”, w której ksiądz się znalazł. Trochę tak jak na filmach przyrodniczych, gdy wataha wilków atakuje bezbronne zwierzę. Stanisław Załęski, jezuita, w książce „Psychologia samobójstwa” z 1877 roku pisze, że zwierzę atakowane przez drapieżnika broni się przed śmiercią do końca, a człowiek niestety poddaje się i sam zadaje sobie śmierć.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.