I niemal jak w Marienbadzie :)
Jako się rzekło przed tygodniem – dziś pora na Texas. Okiem regionalisty powinienem więc pewnie zerknąć na ten ogromny amerykański stan i jego śląskich (od czasów Dzikiego Zachodu!) mieszkańców, ale… nie tym razem. Tym razem zawitamy bowiem do Glasgow w Szkocji. Bo to tam w 1986 roku powstała grupa muzyczna Texas, która już od paru ładnych dekad wyjątkowo sprawnie potrafi żenić pop z rockiem, czego dowodem niezliczona ilość hitów, które mają na swoim koncie. Od „I Don't Want a Lover” z 1989, przez najwyżej notowany na brytyjskiej liście przebojów i wciąż grany przez stacje radiowe „Say What You Want” z 1997 roku, aż po najnowszy, tegoroczny singiel, „Mr. Haze”, zapowiadający ich nową, majową płytę. Ale to nie w związku z nadchodzącą premierą piszę dziś o nich. Powód jest inny. Lecz znów kwarantanniano-pandemiczny.
Kilka tygodni temu (w końcu!) zacząłem spisywać sobie swoje wspomnienia. Nie wszystkie, bo i za żadną autobiografię się przecież nie zabieram. Ale te naj… No właśnie. Najfajniejsze? Najmocniejsze? Najbardziej podnoszące na duchu? Dające największego – przepraszam za wyrażenie - kopa? Dodające skrzydeł? Będące swoistymi chwilami-cudami. Czymś, co, nie mam wątpliwości, na pewno pochodzi od Boga. - Je to Boží! – aż chciałoby się zakrzyknąć po czesku.
To właśnie te klimaty. Te chwile w życiu, które koniecznie należy ocalić od zapomnienia. A może nawet i przemienić w wiersze, w psalmy, gdyby miało się talent do poezji.
Oczywiście wszystko to także po to, by jakoś przeciwstawić się naszej obecnej, pandemicznej rzeczywistości. Informowaliśmy niedawno np. o stałym pogarszaniu się kondycji psychicznej uczniów w kolejnych fazach epidemii. Nie tylko uczniów, należałoby dopisać. Bo kto z nas nie ma już tego wszystkiego dość? „Wirus uderza w psychikę”.
„Słoneczne wspomnienia ratunkiem w deszczowe dni”, jak to wyczytałem kiedyś w internecie? Nie brzmi to może zbyt dobrze, ale jakysi prowda w tym jest. No więc spisuję sobie ostatnio te wspomnienia. Jakoś i nimi się ratuję. A ku mojemu zaskoczeniu raz po raz pojawia się w nich właśnie Texas. Zwłaszcza w latach ’90, gdy wracam ze szkoły, rzucam plecak w kąt, siadam na tapczanie, odpalam brytyjskie MTV i ziuuuuuum: raz powala mnie „Halo”, innym razem „Black Eyed Boy”. A były jeszcze piękne balladowe „Put Your Arms Around Me”, czy „So in Love with You” oraz oczywiście wspomniane już „Say What You Want”.
Nie wiem dlaczego akurat te kawałki i teledyski tak na mnie działają, ale tak jest (jedno piękne wspomnienie z dzieciństwa i jesteś zbawiony?). Wracam więc do nich, wracam z tej szkoły, rzucam plecak w kąt, siadam… Trochę jak w „Zeszłego roku w Marienbadzie” te powracające nieustannie na ekranie żyrandole, korytarze, dywany... U mnie wraca plecak, tapczan, MTV, Texas :)
Więc niech powróci i tu. Z przytupem, energią i powerem, które, choć na chwilę pomogą się wyrwać z tego całego pandemicznego zawieszenia, otępienia, znużenia i zdruzgotania (setki zgonów, dzień w dzień).
Tylko, który numer z tych szybszych wybrać? „Halo”, czy „Black Eyed Boy”?
Rzucam monetą.
Dziś słuchamy „Halo”:
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.