Wydarzenia ostatnich dni pokazały, że pojęcie dobra wspólnego jest naszym politykom obce. Ważniejszy jest interes partii.
Pierwszym wydarzeniem które, skłania do takiej refleksji jest sejmowa dyskusja nad finansowaniem partii politycznych. Bez wątpienia w dobie szukania oszczędności gdzie się da, także partie polityczne powinny zacisnąć pasa. Jednak nie sam fakt finansowania partii z pieniędzy wszystkich podatników jest oburzający. Choć zdecydowanie ogranicza to możliwość włączenia się do rywalizacji nowych partii. Raczej jeden z argumentów, jakim posłużono się w dyskusji. Argument, którego nie użył publicysta, politolog, ale polityk: jeśli partie nie będą finansowane z budżetu, to dojdzie do korupcji na wielką skalę.
Zgadzam się z premierem: nie ma gorszego haraczu, niż płacenie politykom po to, by ograniczyć ich pokusę do niezgodnego z prawem pozyskiwania środków. Czym w takim razie partie polityczne różnią się od bandytów wymuszających rekiet na sklepikarzach czy restauratorach? Tylko tym, że dokonuje się to w majestacie stanowionego przez tychże polityków prawa? Poseł, któremu trzeba płacić haracz, by zatroszczył się dobro wspólne, nie jest wart tego, by wybierać go jako naszego przedstawiciela. Jeśli nie ma barier moralnych, by dla pieniędzy nie łamać prawa, w każdej chwili może uznać, że to co ma, to jeszcze za mało. I weźmie, co uzna za słuszne.
Drugim smutnym wydarzeniem było głosowanie nad parytetami na listach wyborczych. A dokładniej to, co przedstawicielka jednej z partii powiedziała o powodzie karania posłów łamiących dyscyplinę: prezydent obiecał, trzeba mu pomóc obietnicę spełnić. Rozumiem, gdy taka dyscyplina jest wprowadzana w głosowaniach, od których zależy los rządu: wotum nieufności, projekt budżetu. Ale w sprawie parytetów?
Odgórne ustalanie, że na liście wyborczej ma być 35% kobiet to nie tylko dyskryminujące wartościowanie ludzi ze względu na płeć. To przede wszystkim obrażanie kobiet, które – jeśli chcą – świetnie sobie w rywalizacji z mężczyznami dają radę. Skoro jednak nasi przedstawiciele w większości tak chcą, niech będzie. Jeśli jednak poseł za głosowanie zgodne ze swoim przekonaniem jest karany, to kim on właściwie jest? Po co cały cyrk z wybieraniem konkretnych ludzi, skoro potem nie wolno im głosować wedle własnego rozumu, a muszą słuchać partyjnych bonzów? To zlikwidujmy parlament, a stwórzmy Radę Partyjnych Oligarchów. Na jedno wyjdzie, a zaoszczędzimy na dietach i biurach poselskich.
Zarzuca się często Kościołowi, że miesza się do polityki. Nawet gdy ksiądz nie wskazuje konkretnych ludzi, ale uniwersalne wartości. Jak wygląda demokracja, gdy tych uniwersalnych wartości brakuje, na przytoczonych przykładach widać aż za dobrze.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.
Według przewodniczącego KRRiT materiał zawiera treści dyskryminujące i nawołujące do nienawiści.
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.