Mam być odpowiedzialny za innych. A oni czują się odpowiedzialni za mnie?
Końcówka pierwszej dekady lipca, epidemii w Polsce dzień.... eeee... powiedzmy, że to już mniej istotne. Według niedawnej deklaracji ministra zdrowia ok. 60 proc. Polaków nabyło już jakąś odporność (czy to przez przechorowanie, niekoniecznie oficjalnie zgłoszone, czy to przez szczepienia). Gdy poskładać to do kupy z faktem, że dotąd najwięcej zachorowań mamy nie latem, ale w typowych okresach grypowych, nie dziwne, że epidemia mocno w Polsce przygasła. Ale może wrócić. Zwłaszcza gdy rozprzestrzenią się jakieś nowe, potrafiącej obejść nabytą już przez ludzi odporność warianty koronawirusa. Rząd woli dmuchać na zimne i zachęca do szczepień. Faktycznie, ich dynamika mocno spadła: o ile szczepiących się druga dawką przybywa jeszcze dość szybko, to tych, którzy podjęli decyzję o przyjęciu pierwszej dawki (w przypadku jednej ze szczepionek jedynej) już znacznie wolniej. W sumie nie ma się co dziwić.
Po pierwsze pewnie dlatego, że skoro możemy w końcu jakoś sensownie funkcjonować i np. pojechać na wakacje, wielu nie chce tracić (ewentualnie) paru dni na zmaganie się ze skutkami przyjęcia szczepienia. Po drugie dlatego, że skoro dziś tych zachorowań mniej, to wielu pewnie wyczekuje. Na rozwój sytuacji. Np. na nową szczepionkę, która lepiej chronić będzie przed nowymi wariantami. Całkiem racjonalne podejście. A po trzecie dlatego, że trzeźwo myślący Polacy, nauczeni wieloletnim doświadczeniem, doskonale zdają sobie sprawę, że o swoje zdrowie muszą zatroszczyć się sami. Że służba zdrowia służbą zdrowia, ale że załapać się na sensowne leczenie bardziej skomplikowanych schorzeń niekoniecznie każdemu przed śmiercią się uda. Wiadomo przecież nie od dziś – jak mawia złośliwie moja małżonka – że służba zdrowia w Polsce ma dosyć własnych problemów i chory nie jest jej do niczego potrzebny.
Dlatego, przyznaję, z obrzydzeniem patrzę na przejawy szczepionkowego terroru, jaki pojawia się w naszym kraju. Nie, nie chodzi mi o rząd, który (póki co) jasno deklaruje, że szczepienia nie będą obowiązkowe. To dzieje się niżej. Na poziomie samorządów – mieliśmy tego przykład w pewnym mieście – na poziomie miejsc pracy, w mediach, w których „specjaliści” swoją opinię wbrew prawdzie przedstawiają jako jedyne stanowisko świata medycznego, a których dziennikarze radośnie utożsamiają obecność przeciwciał z odpornością; dzieje się na społecznościówkach, czy nawet prywatnych rozmowach. Tych, którzy nie chcą się szczepić, traktuje się jak pijanych kierowców, którzy w każdej chwili mogą sprowadzić na innych wielkie niebezpieczeństwo. Pojawiają się subtelne, ale i całkiem bezpardonowe naciski. Ot, z wiarygodnego źródła wiem o kobiecie, której pracodawca zagroził zwolnieniem jeśli się nie zaszczepi. Tymczasem kobieta ta z przyczyn czysto medycznych szczepić się nie powinna, co oczywiście pracodawcy nie interesowało.
To już jest jakiś terror. Niestety, wielu mamy rodaków, którzy tak są zapatrzeni w swoje prawa, że gotowi są bez skrupułów deptać wolności innych. Nie tylko w kwestii szczepień oczywiście. Patrz decyzja włodarzy Warszawy, którzy ignorując zasady polskiego prawa, chcą zakazać poruszania się po tym mieście samochodów oklejonych antyaborcyjnymi hasłami. Zero szacunku dla inaczej myślących. W imię rzekomej troski o ten szacunek oczywiście.
Żeby nie było: nie piszę tego we własnym interesie. Sam kowida przechorowałem (łagodnie) trzy miesiące temu, a wczoraj dodatkowo się zaszczepiłem. Tak, stchórzyłem. Trudno mi było znieść ciągłe sugestie tych (na szczęście nie w gronie rodziny i przyjaciół), którzy wierząc, że zdrowie jest tylko w strzykawce, nie zdrowym trybie życia, zdrowej diecie i paru innych, traktowali mnie jak bez mała mordercę. Co mi tam, stary już jestem, lepiej jak to testowanie szczepionki odbędzie się na mnie niż na młodych. Dziś nie gryzę się jednak tak często jak zwykle w język, bo przykre skutki tej decyzji odczuwam jednak we własnych kościach. No macie rację, to pewnie nie skutek szczepienia, ale klimatyzacji w samochodzie albo w miejscu szczepień. Przecież skutków ubocznych szczepień, choć na ulotkach jak byk pisze co innego, prawie nie ma, prawda? Przejdzie? No, na pewno. Kiedyś zresztą wszystko przejdzie. Jak nas ułożą w trumnie. Póki co, drodzy totalitaryści, zauważcie, że prawo do decyzj dotyczących własnego zdrowia to jedno z podstawowych praw człowieka. I odczepcie się od tych, którzy w kwestii szczepień chcą zdecydować inaczej niż wy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.
W lokalach mieszkalnych obowiązek montażu czujek wejdzie w życie 1 stycznia 2030 r. Ale...
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.