Ruch na przejściu granicznym z Ukrainą w Medyce, choć jest nieco mniejszy niż w minione dni, to nadal jest dynamiczny. Od strony Ukrainy przechodzą kobiety z dziećmi, z walizkami, torbami, psami, uciekające przed wojną. W przeciwnym kierunku zmierzają ukraińscy mężczyźni wracający do kraju, by walczyć.
Na poboczu drogi dojazdowej do przejścia stoją grupy ciemnoskórych obcokrajowców obojga płci. Cały czas do przejścia przyjeżdżają polskie i ukraińskie autokary, które zabierają ze sobą uchodźców, którzy przeszli już przez granicę, by zawieźć ich w głąb Polski. Również od strony Ukrainy wjeżdżają autokary zapełnione wojennymi uciekinierami.
Wzdłuż drogi, przez kilka kilometrów od strony Przemyśla, widać stojące samochody osobowe z różnych części Polski, a także z zagranicy, głównie z Czech i Niemiec, których kierowcy czekają na uchodźców. Niektórzy z nich przyjechali do Medyki, by dowieźć do granicy kolegę, znajomego, który wraca, by walczyć z Rosją, i w drodze powrotnej oferują transport uchodźcom.
Takim kierowcą jest m.in. Jurij, który aż z Gdańska przywiózł swojego kolegę Wasylija, który wraca na Ukrainę, by bronić swojego kraju. Obaj pracują w stoczni remontowej.
"Tam, w Ukrainie wojna. Na moją ziemię wszedł ten sk…syn. Jadę bronić mojego kraju, mojego domu" – mówił w rozmowie z PAP wzburzony Wasylij.
Opowiadał łamaną polszczyzną, że w Polsce, w stoczni remontowej w Gdańsku, pracuje od półtora roku. Na Ukrainie została żona z 14-letnią córką i 11-letnim synem.
"Chcę ich przewieźć tu, do Polski. Pojadą do Gdańska, ja wrócę na wojnę" – deklarował Wasylij.
W pewnym momencie z samochodu osobowego, który gwałtownie zahamował przy przejściu, wyskoczył młody mężczyzna ubrany w odzież maskującą, z wypakowaną torbą, który niemal biegiem zmierzał w stronę przejścia.
Zapytany przez dziennikarkę PAP o pośpiech, o ubranie, odpowiedział, że jest z Donbasu i walczył tam cztery lata. Teraz zostawił pracę w Polsce. "Wracam, by znowu bronić swojego kraju" – powiedział i szybko oddalił się w stronę Ukrainy.
ATAK ROSJI NA UKRAINĘ [relacjonujemy na bieżąco]
Wśród jadących ma wojnę znaleźli się też Igor i Oleg, ojciec i syn, którzy cierpliwie czekali w samochodzie na odprawę. Jeden z nich zostawił pracę w Inowrocławiu, drugi w Nowym Targu. Gdy oni zostaną na Ukrainie, do Polski autem wróci znajoma, która towarzyszyła im w podróży do granicy.
Wracających na Ukrainę przybywa z każdą chwilą, ale odprawy przebiegają na bieżąco i nie trzeba długo czekać, by znaleźć się po drugiej stronie granicy.
Znacznie dłużej trwa ruch w stronę Polski. Julia, Ukrainka od czterech lat mieszkająca i pracująca w Krakowie, czeka na swojego 13-letniego syna Zahara, który ze znajomymi zmierza do granicy z Kołomyi, w obwodzie iwanofrankiwskim. "Cztery doby jest w drodze. Ale jest już blisko, już niedaleko, dziś się wreszcie zobaczymy" – mówiła z nadzieją i wzruszeniem Julia.
Dodała, że jej pracodawca bardzo dużo pomógł, m.in. w kwestiach administracyjnych, z dokumentami. Na Ukrainie zostali jej ponad 60-letni rodzice, którzy nie chcieli wyjeżdżać i 20-letni syn.
Wśród matek z dziećmi, które uciekły przed wojną, dziennikarka PAP spotkała tuż po przekroczeniu granicy Larysę z małym psem na smyczy i około 12-letnią córką. Kobieta opowiadała, że jej mąż walczy już od 2014 roku, od aneksji Krymu. "Jesteśmy z Kijowa. Mieszkaliśmy od strony Białorusi. Nad naszymi głowami latały helikoptery, słychać było wybuchy, strzały. Mąż kazał nam się spakować i uciekać do Polski" – opowiadała Larysa.
Dodała, że jej starsza córka mieszka w Polsce od kilku lat, w okolicach Lublina i to ona skontaktowała się przez media społecznościowe z osobami, które pomogły Larysie wraz z młodszą córką, opuścić Kijów i dowiozły je do granicy.
Z Kijowa uciekła też Olena z dwiema córkami. W rozmowie z dziennikarką PAP opowiadała, że mieszkała na 9 piętrze bloku. W czasie ostrzeliwania miasta trzęsły się mury i szyby w oknach.
"Dzieci płakały i prosiły: uciekajmy stąd" – mówiła Olena. "Drogi z Kijowa są zablokowane. Układane są barykady z worków z piaskiem, tak, że bardzo ciężko jest wyjechać w ogóle z miasta, ale jak już wyjechaliśmy, to podróż przebiegła dość sprawnie" – opowiadała.
Dodała, że Kijów opuściły wraz z większą grupą uchodźców, natomiast granicę polską przeszły pieszo.
Uchodźcy, którym po długiej wędrówce udało się wreszcie przekroczyć granicę, udają się w dalszą podróż. Jedni od razu udają się do innych miast Polski wraz ze znajomymi, bliskimi, którzy już przy granicy oczekiwali na nich. Inni dojeżdżają kilka kilometrów do Przemyśla, gdzie czeka na nich darmowy transport w głąb kraju.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.