Reklama

Jesteś tam...

Każdy z nas kapłanów musi dojść do tego, że bycie kapłanem to nie jest robienie, ale bycie zjednoczonym z Chrystusem - tak o swojej pracy w Tunezji mówił zamordowany salezjanin ks. Marek Rybiński.

Reklama

Wspomnieniami o współbracie, przyjacielu i spowiedniku podzielił się ks. Tomasz Łukaszuk.

„Pamiętam Tomek Zielonka do mnie zadzwonił: „Tomek, słuchaj Rybę nam zabili”. Nazywaliśmy go Ryba. Takie niedowierzanie… Marek umarł.

Tak doszło do mnie, że Marek umarł podczas sobotniej Mszy Świętej – kiedy mnie zablokowało. Po prostu w wyobraźni, kiedy trzymałem kielich podczas konsekracji – mnie zablokowało. Miałem w wyobraźni, że jest zabity jak na ofiarę! Zarżnięty, głowę się odcina ... U nas też tak się robi, kiedy zabijają krowę, czy kozła. Najpierw uderzenie młotkiem a potem podrzyna się gardło i wkłada się liść banana i jest spokój się czeka aż wyzionie ducha.”

21 lutego o życiu ks. Marka Rybińskiego mówił ks. Tomasz Łukaszuk SDB. W rozmowie tej uczestniczył również ks. Paweł Druszcz SDB, współbrat zmarłego kapłana. Rozmowa miała miejsce na Uniwersytecie Papieskim Salezjańskim, na którym studiują zakonnicy. Wywiad przeprowadził ks. Przemysław Zamojski.

Kim był Marek Rybiński? Jakim był człowiekiem? Jak się narodziła Wasza przyjaźń?

Ks. Tomasz Łukaszuk: Był Salezjaninem od 1996 roku. W tym właśnie roku poznaliśmy się. On kończył nowicjat w Czerwińsku a ja dopiero zaczynałem nowicjat w Czerwińsku. Mieliśmy takie 12 dni razem – ci odchodzący i ci, którzy przychodzili – i to był pierwszy kontakt z Markiem. Potem Marek był na tak zwanym aspirantacie. Przybyłem tam, by zdobyć maturę - bo po trzeciej klasie liceum poszedłem do nowicjatu. Takim sposobem przyłączył się do naszego nowicjatu, do naszego kursu i razem robiliśmy filozofię dwa lata i potem teologię cztery lata. Byliśmy razem święceni – 21 maja 2005 roku.

Tak naprawdę, to za dużo myśli się w głowie kręci, żeby mówić o Marku, bo co i rusz mi się przypominają różne sceny z jego życia, z naszego życia. Na przykład dzisiaj rano współbraciom mówiłem o tym, że Marek miał taką cechę, taką cnotę salezjańską amorevolezza – taką zdolność do wejścia w relację przyjaźni z każdym człowiekiem. Tak jak ja mogę powiedzieć „to był mój przyjaciel” – tak samo Przemek Kawecki może powiedzieć „to był mój przyjaciel” i wielu wielu innych. To jest bardzo piękne i cenne – co mnie ujmuje coraz bardziej, myśląc o Marku – jak on to wszystko sobie poukładał, jak do tego doszedł, żeby być tak otwartym, prostym. Wystarczy pomyśleć o dzieciakach, które miały z nim kontakt i lgnęły do niego.

Postawę taką ukształtowała historia jego życia – jest najstarszym z tego rządku rodzeństwa, bo ich było chyba siedmioro i czwórka była adoptowana potem – relacja z mamą szczególnie, z panią Basią, która bardzo wpłynęła na jego ekspresywność. Jednego razu zobaczyłem jego Mamę po spotkaniu z rodzicami w Łodzi: biegała na boso oglądała ZOO. Marek też był taki – otwierał na wszystko oczy. Wszystko zauważał. Jak coś było do zrobienia to od razu stawiał pytanie: to jak to zrobimy? Gdzie? Otwarty na nowe poszukiwania.

Najwięcej myśli mi przychodzi o przyjaźni, którą potrafił stworzyć z każdym, który go dłużej trochę znał: czy to byliśmy my w kursie, czy to byli chłopcy, do których chodziliśmy w Łodzi, czy niepełnosprawni, czy młodzież z Saruela, czy młodzież z wolontariatu – gdzie był w Warszawie, czy w parafii w Olsztynie...

Pracowaliście razem przez jakiś czas?

– Nie - byliśmy razem we wspólnocie. Nie wiem czy to jest praca – razem robiliśmy 17 razy spektakl „Powrót” – i on był moim synem. Ja miałem mieć sześćdziesiątkę i on był moim zbuntowanym synem. Z innych incjatyw – mamy taki krążek zrobiony : Konferencje dla młodzieży - o świętości o powołaniu, o narkotykach o policji – i tam są nasze wypowiedzi.

Najbardziej odczuwam więź od momentu kiedy byliśmy wyświęceni na kapłanów.
Pamiętam jak byliśmy razem na wspólnym wyjeździe. „Miodowy miesiąc” spędziliśmy jeżdżąc po placówkach salezjańskich. Tam gdzie współbracia byli na asystencji, na praktyce – czy to we Włoszech, czy w Niemczech. Dłużej zatrzymaliśmy się w Monachium. Pamiętam w Monachium mieliśmy dla siebie noc i dzień cały. Byliśmy podzieleni na trzy grupy i tak wyszło, że ja z Markiem zostałem sam. On żadnego języka nie znał, ja mówiłem po francusku. Znaleziono nam dziewczynę, która znała francuski i nam tłumaczyła. Marek mówił po polsku – ja tłumaczyłem na francuski, a ona z francuskiego na niemiecki. Kiedy się zmęczyliśmy, był czas na proste bycie razem. W tym właśnie momencie zaczęliśmy z Markiem rozmawiać tet a tet. To był początek takiego bardziej ścisłego kontaktu. Później spotkania z nim z różnych okazji. Spowiadałem się u niego. To jest więź. To jest więź, której się nie da tak opisać – „to jest to”. Trzeba byłoby to ująć w ramach przyjaźni, braterstwa i więzi duchowej.

Jak się narodziła u niego myśl o pójściu na misje? Towarzyszyłeś mu w podejmowaniu takiej decyzji?

– On miał takie myśli. Wielu z nas miało takie myśli. Po święceniach od razu trzech wyjechało – jeden do Mołdawii, jeden na Ukrainę i ja na Madagaskar. Potem Marek i Maciek też myśleli o tym. Już w ośrodku misyjnym Marek mówił do mnie „ Słuchaj Tomek - misje to jest to. Jechać jako misjonarz gdzieś, to jest jakiś ideał. To pozostaje świadectwem dla ludzi młodych w wolontariacie: ja też mógłbym zrobić coś więcej”.

Pamiętam ja go popychałem – jedź ze mną, jedź do mnie na Madagskar. Odpowiadał, że nie zna francuskiego. Potem się okazało, jak w Olsztynie decyzja ostatecznie zapadła to i francuskiego się nauczył... Mimo to mówiłem jeszcze – jak skończysz ten kontrakt trzyletni, to ja cię zapraszam.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Autoreklama

Autoreklama

Kalendarz do archiwum

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
5°C Niedziela
wieczór
3°C Poniedziałek
noc
2°C Poniedziałek
rano
3°C Poniedziałek
dzień
wiecej »

Reklama