I zachęcam do modlitwy, by któryś z nich nie wystrzelił sam.
Czołg jaki jest każdy widzi – można zmodyfikować stare powiedzonko o koniu. A więc jaki jest? Wielki, ciężki, hałaśliwy, szaro zielony albo łaciaty, z armatą i długą anteną. Tak się złożyło, że wiele lat spędziłem w mieście z jakimś tam batalionem, czy coś takiego, czołgów. Kropka w kropkę podobnych do Rudego z «Czterech pancernych». Tyle, że tamten potrafił jechać, te „nasze” niekoniecznie. Złośliwi mówili (po cichu), że na 40 maszyn odpalić może aż 4. Zresztą nasze miasto, stara pruska twierdza sprzed 300 lat nie na taką broń było naszykowane.
Pamiętnego 13 grudnia roku 1981 (będzie rocznica) odwoziłem o szóstej rano, katechetkę na dworzec. Miała zajęcia we Wrocławiu. Pojechała, wracam na plebanię, kawałek drogi. Nagle hałas, łomot, motory, śmierdzą spaliny. Wjechałem pod lufę czołgu, zdążyłem przyspieszyć i wyskoczyć spod tego żelastwa. Zaraz, o co chodzi? Na ćwiczenia nie ta pora roku – mieszkańcy „czuli” rytm Ludowego Wojska Polskiego, terminy poligonów znali. Tamtego też dnia panował niezwykły jak na przejazd kolumny wojskowej bałagan. Czegoś takiego nie bywało. Zjechałem w boczne uliczki i dotarłem na plebanię, za kwadrans msza. Była niedziela. Po mszy dowiedziałem się, że Jaruzelski ogłosił wojnę. Z kim? Z Polską. Acha… Radio milczy, telefony głuche, tylko w telewizji w kółko generał na tle przekrzywionego sztandaru.
Potem czołgi od czasu do czasu pojawiały się w mieście i okolicach, wyraźnie jako przypomnienie, kto tu rządzi. Raz nawet na rynku, gdy ten pełen był ludzi. Ksiądz z mikrofonem zawołał do tłumu: Wszyscy na kolana! I zaczął „Boże, coś Polskę”. Czołgi stanęły, by później chyłkiem się wycofać. Jakie one wtedy mogły mieć znaczenie… W innych miejscach miały. To też pamiętamy. Ich ryk i widok działał – ale tylko przez chwilę. Potem górę brała wściekłość mundurowych – nie napiszę „wojska”, by nie ubliżyć mundurowi. Po iluś latach i wszystkich „transformacjach” nie tylko czołgi, ale w ogóle wojsko, cały garnizon zniknął z naszego miasta i twierdzy. Nie tylko u nas. W wielu miejscach. Najbardziej cieszyło znikanie innego wojska – tego z pięcioramienną gwiazdą. Wańka, dawaj za Urał! Ale co zrobić z tymi starymi, pruskimi fortami i kazamatami? To już zgoła inny temat.
No i ostatnio znowu czołgi i jakieś armatohaubice. Podziwiam dziewczyny z telewizji, jak zgrabnie opanowały stosowną terminologię i konieczną dawkę wojskowej wiedzy. Muszę jednak powiedzieć, że ta koreańska maszyneria pancerna urodą nie dorównuje „Rudemu”. Poza tym jakby Szarik miał tam wskoczyć? Tylko piosenka może zabrzmieć tą samą, niepewną siebie tęsknotą: „Do domu wrócimy, w piecu napalimy, nakarmimy psa…” Ale te nasze, ciepłe jak świeże bułeczki czołgi i haubice mimo braku urody są najnowsze i w ogóle skuteczne, bezpieczne. Ach, no i piekielnie drogie. Bez wątpienia. A pieniędzy kiedyś nie było i miało nie być. Widać, że są. Jesteśmy dumni – piszę to bez przekąsu. Wokół nas popis siły i szaleństwa zarazem. Musimy więc na miarę tych niszczycielskich popisów i równania sąsiedniego kraju z ziemią być gotowi w naszym. To nie prywislinskij kraj, to Polska! Poniał?
Vis pacem, para bellum! Ta jeszcze starożytna zasada przywoływana bywa co jakiś czas w świecie. Rozlega się teraz nad naszym krajem, a pewnie i nad Europą, może nawet szerzej: Pragniesz pokoju, gotuj wojnę! No i cieszę się, że stać nas na tak ogromne pieniądze, by te ruchome fortece kupić. I że mamy ludzi, którzy potrafią postawić lęk przeciwko lękowi, obawę przeciw obawie, strach przeciw strachowi. Bo to nie straszaki na kapiszony. A poza tym stare powiedzenie mówi, że każda strzelba raz w roku sama wypali. Kiedy? Kiedy los zechce. Im więcej takich nowoczesnych maszyn wojennych, tym większe niebezpieczeństwo, że coś, kiedyś może samo wypalić. Przez pomyłkę, przez niedoszkolonego sierżanta, przez błąd programu. I co z tego, że wyświetli „Sorry, error”, jak rozpęta się burza. Scenariuszy przypadkowego rozpętania konfliktu jest pewnie wiele. Nie wiemy wszystkiego. A jeśli pobłądzi rakieta wyposażona w chipa z automatycznej pralki albo ekspresu do kawy? I żelastwo spadnie nie tam, gdzie miało? Początek czegoś takiego już mieliśmy, dobrze, że rozeszło się po kościach (i nie wiemy, czy to akuratnie pralka była winna).
Czołgów kiedyś się nie bałem, z Rudego wyskakiwał Szarik, Marusia czarowała swoim wdziękiem… Ja w wojskowym sklepie mogłem kupić porządne skarpety i oficerską kurtkę (stąd ksywa „major”), zaś dzięki „chodom” zdobywać wojskowe konserwy (z tygodniową datą ważności) na wyprawę z młodzieżą w góry. A teraz chyba mi się odmieniło. Cieszę się, choć może to za dużo powiedziane. Wiem, że musimy się dozbrajać na miarę epoki i aktualnej techniki. Wiem, że mają rację ci, którzy obkupili nas w te czołgi i nie tylko. Czołgów jednak się boję. I zachęcam do modlitwy, by któryś z nich nie wystrzelił sam. Ani razu – jak owa przysłowiowa strzelba. Bo to mógłby być ten kamyczek, co lawinę uruchamia. Nie daj Boże.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.