Ostatnio przeczytałem, że miarą mojej wiary może być to, ile dzieci spłodziłem.
Im więcej dzieci – tym większa wiara. Więcej, to od wiary nie od ekonomii czy innych zewnętrznych względów, powinna zależeć ilość dzieci w rodzinie.
Mężczyzna i kobieta, stając przed ołtarzem i zawierając małżeństwo, przyjmują na siebie obowiązek powołania do życia potomstwa i wychowania go w wierze. To piękne zadanie dla człowieka – być współpracownikiem Stwórcy w dziele rozwijania stworzenia. Mężczyzna i kobieta w małżeństwie współpracują z Bogiem. Przysięgali przed ołtarzem, że przyjmą i po katolicku wychowają potomstwo, jakim ich Bóg obdarzy.
Obdarzy czy nie obdarzy – to trzeba zostawić Bogu. Jeśli taka będzie Jego wola, rodzice doczekają się dzieci. Nie mogą się zamykać na działanie Boga w małżeństwie – stosując sztuczną antykoncepcję – to jasne. Nauka Kościoła w tej kwestii jest klarowna i niezmienna. Ja tylko chciałem zapytać autorów powyżej przytoczonej klasyfikacji, czy to uczciwe, by wiarę człowieka mierzyć ilością posiadanych dzieci?
Ciekawe. Taka jasna klasyfikacja bardzo by się przydała nam ludziom, bo Bóg i tak zna nasze serca i sam naszą wiarę oceni. Pytanie, czy ona ma sens? Czy nie jest niebezpiecznym uproszczeniem?
Mam nadzieję, że to tylko nie najlepiej trafiona metafora. Czytam dokumenty Kościoła. Na początek konstytucja Soboru Watykańskiego II „Gaudium et spes”. Fragment o płodności małżeńskiej:
„Małżonkowie wiedzą, że w spełnianiu obowiązku, jakim jest przekazywanie życia i wychowywanie, obowiązku, który trzeba uważać za główną ich misję, są współpracownikami miłości Boga - Stwórcy i jakby jej wyrazicielami. Przeto mają wypełniać zadanie swoje w poczuciu ludzkiej i chrześcijańskiej odpowiedzialności oraz z szacunkiem pełnym uległości wobec Boga; zgodną radą i wspólnym wysiłkiem wyrobią sobie słuszny pogląd w tej sprawie, uwzględniając zarówno swoje własne dobro, jak i dobro dzieci czy to już urodzonych, czy przewidywanych i rozeznając też warunki czasu oraz sytuacji życiowej tak materialnej, jak i duchowej; a w końcu, licząc się z dobrem wspólnoty rodzinnej, społeczeństwa i samego Kościoła” (Gaudium et spes; nr 50).
W zasadzie tu można by skończyć. Konstytucja jasno mówi, że rodzice mają prawo zdecydować o powiększeniu rodziny, ale też o ograniczeniu ilości posiadanego potomstwa, biorąc pod uwagę dobro własne oraz dobro dzieci, które już mają i które ewentualnie chcą jeszcze powołać do życia. Nikt nie ma prawa dyktować rodzicom, ile dzieci mają mieć.
Rodzice – jeśli tylko nie uciekają się do metod sprzecznych z katolicką moralnością – mogą zdecydować, że będą mieć dwójkę dzieci – nie ósemkę.
Mają do tego prawo, bo to na nich spoczywa zadanie wychowania tych dzieci. Współudział w dziele stworzenia nie jest sprowadzeniem nas ludzi tylko do poziomu rozrodu. Musimy jeszcze wykazać odpowiedzialność w swoim rodzicielstwie.
Jan Paweł II za Pawłem VI uczył: miłość – ale też odpowiedzialność. Jeśli rodzice są przekonani, że poradzą sobie z wychowaniem większej ilości potomstwa, to się na nie decydują. Jeśli jednak stwierdzają inaczej, nikt nie ma prawa im niczego narzucać. W encyklice „Humanae vitae” czytamy: “należy uznać, że ci małżonkowie realizują odpowiedzialne rodzicielstwo, którzy kierując się roztropnym namysłem i wielkodusznością, decydują się na przyjęcie liczniejszego potomstwa, albo też, dla ważnych przyczyn i przy poszanowaniu nakazów moralnych, postanawiają okresowo lub nawet na czas nieograniczony, unikać zrodzenia dalszego dziecka” (HV 10).
Kluczem są tu „ważne przyczyny”. Dla tychże ważnych przyczyn rodzice mają prawo zdecydować, czy rozszerzają swoją rodzinę czy nie. Tak samo z wiary wynika decyzja o posiadaniu dwójki jak i ósemki dzieci. Tak samo za dwójkę, jak i za ósemkę rodzice wydają swoje życie na wzór Chrystusa na krzyżu. Bóg – którego zaprosili do swojego małżeństwa – na pewno udzieli im Ducha Świętego, który pomoże podjąć tak ważną decyzję. Mówi się często, że skoro Bóg dał dziecko, da też na dziecko. Tylko czy Bóg jest od załatwiania spraw, za które kazał nam wziąć odpowiedzialność. Kto ma wątpliwości – zachęcam do lektury: Łk. 12, 13-14: „Wtedy ktoś z tłumu rzekł do Niego: Nauczycielu, powiedz mojemu bratu, żeby się podzielił ze mną spadkiem. (14)Lecz On mu odpowiedział: Człowieku, któż Mię ustanowił sędzią albo rozjemcą nad wami?”. Dla mnie ten fragmencik jest właśnie o tym, że o nasze ludzkie sprawy mamy załatwiać sami, opierając się oczywiście na nauce Chrystusa i Kościoła.
Kiedy jeszcze byłem w szkole, księża na religii powtarzali często, że nie ma sensu modlić się o dobrą ocenę ze sprawdzianu, jeśli nawet nie zajrzało się do zeszytu, żeby powtórzyć materiał przed klasówką. Dlaczego zatem w życiu rodzinnym miałoby być inaczej?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.