„Życzyłbym sobie, aby ta książka nie była tylko zbiorem informacji o misjach w Tunezji, ale spotkaniem z żywą osobą, czyli ze mną”. Taki wstęp do swojej książki dał ks. Marek Rybiński kilka miesięcy przed tragiczną śmiercią. Książka już wkrótce pojawi się w sprzedaży wraz z płytą DVD o życiu i śmierci ks. Marka.
Ks. Marek Rybiński Jak podaje międzynarodowa agencja do spraw misji – Fides, w 2010 roku na misjach zostało zamordowanych 17 katolickich księży. Już na początku 2011 roku dowiedzieliśmy się o kolejnym zabójstwie. 18 lutego został brutalnie zamordowany ks. Marek Rybiński, salezjanin pracujący na misjach w Tunezji.
Życie
Kim był ten człowiek, którego tragiczne odejście komentowały media i ośrodki polityczne w Europie i na Bliskim Wschodzie? Ksiądz Marek był diamentem, tak w epilogu do książki pisze ks. Przemysław Solarski, salezjanin, przyjaciel ks. Marka. „W śmiertelnym popiele życia Marka wielu odnajdzie najprawdziwszy diament człowieczeństwa i chrześcijaństwa zarazem. Diament, któremu mistrzowski szlif nadała łaska Boża”.
Ksiądz Marek Rybiński urodził się 11 maja 1977 roku w Koszalinie. Jako mały chłopiec był ministrantem. W 1995 roku wstąpił do salezjańskiego nowicjatu w Czerwińsku nad Wisłą. W swoim podaniu do przyjęcia do Zgromadzenia jako motywację podał chęć poświęcenia się Jezusowi poprzez pracę z młodzieżą lub wyjazd na misje. Święcenia kapłańskie przyjął 25 maja 2005 roku w Łodzi. W latach 2005-2006 pracował w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym w Warszawie. Sam także myślał o pracy misyjnej. Rok przed wyjazdem na misje spędził w Olsztynie, gdzie organizował salezjańskie oratorium dla dzieci i młodzieży. Znany był z tego, że jest w stanie załatwić każdą rzecz dla lepszego funkcjonowania oratorium i ku wielkiej radości dzieci. Do salezjańskiej pracy w Tunezji wyjechał na początku września 2007 roku. Miejscem jego misji była Manouba, miasteczko niedaleko Tunisu, o którym pisał: „Jest to miejsce, gdzie dzięki Opatrzności Bożej i życzliwości moich przełożonych dane jest mi żyć”. Salezjanie prowadzą tam szkołę podstawową dla ok. 800 uczniów – wszyscy to muzułmanie. „Właśnie muzułmanie to moi nowi przyjaciele… Ludzie są wspaniali i to chyba bardzo ważne. A i ja uczę się tutaj wiele” – pisał do przyjaciół w Polsce. Pełnił tam funkcję ekonoma. Szukał sponsorów,bo szkoła w Manoubie nie otrzymuje żadnych dotacji ze strony państwa.Współpracując z Salezjańskim Ośrodkiem Misyjnym w Warszawie, dzięki szczodrości darczyńców z Polski, zrealizował wiele projektów misyjnych.
Już miesiąc po przyjeździe do Manoubypisał: „Jesteśmy tutaj posłani nie tyle, by ewangelizować biednych, lecz być świadkami dla tych, którzy nie znają Chrystusa i być może nigdy głębiej Go nie poznają. Taka jest rzeczywistość. Głoszenie Ewangelii oficjalnie nie jest możliwe – pozostaje życie nią na co dzień wśród ludzi, którzy czasami mają ciebie za poganina”. Często mówił, że jego misja w Tunezji nie dorównuje misjom salezjańskim daleko w afrykańskim buszu. Ale kochał swoje powołanie. Cieszył się z życzliwości ludzi, radości dzieci ze szkoły salezjańskiej w Manoubie, z życia wspólnotowego.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.