Julianna i Ernő Lukácsowie z węgierskiej Tolnej są milionerami i rodzicami 20 dzieci. Znasz inne małżeństwo, które mogłoby tak o sobie powiedzieć?
Wujaszek Ernő (tak mówi się na Węgrzech) w niczym nie przypomina Blake’a Carringtona. Choć wita nas przed swoim 900-metrowym pałacem, to ma na sobie zwykłą flanelową koszulę, a w dłoni telefon komórkowy z czasów, gdy w Polsce rządzili Miller i Kwaśniewski. Także ciocia Juci w niczym nie przypomina celebrytek napompowanych botoksem. Obydwoje mają pod siedemdziesiątkę, są prostymi rolnikami i z uśmiechem godzą się z upływającym czasem.
– Urodziłem się w Kolozsvárze (obecnie: Cluj w Rumunii) – opowiada Ernő. – O, to jest tamtejszy kościół św. Michała, w który zostałem ochrzczony – dodaje, pokazując spory obraz wiszący nad łóżkiem w sypialni. – Całe życie handlowałem końmi. Pierwszego kupiłem, kiedy miałem 7 lat. Rodzice przez dłuższy czas o tym nie wiedzieli – dodaje ze śmiechem.
Przyszłą żonę poznał przy straganie z książkami. – Spytałem, czy nie przeczytałaby jednej z nich, a ona mrugnęła na znak, że się zgadza. Ale to był tylko pretekst. Chodziło o to, żeby się poznać – wspomina 68-latek. Potem pracowali razem w firmie zielarskiej. Kiedyś, na zebraniu ich brygady, wobec 50 osób, Ernő rzucił głośno do Julianny: „Jak nie chcesz mieć 10 dzieci, to lepiej za mnie nie wychodź!”. – Wszyscy się śmiali, ja też – opowiada Julianna, dodając, że najśmieszniejsze było to, że wtedy między nimi właściwie jeszcze nic nie było. A przynajmniej tak jej się zdawało. Gdy już zdecydowali się na wspólne życie, Ernő został wzięty do wojska. Młodzi musieli czekać na siebie dokładnie 819 dni.
archiwum rodzinne
Prawie w komplecie
– Nasza najbliższa rodzina to 66 osób. Czasem brakuje nam miejsc na parkingu – śmieją się Lukácsowie
Osioł z krótkimi uszami
Mieli już trójkę dzieci, gdy przeprowadzili się do gospodarstwa za wsią, bez prądu. Nie mieli go przez kolejne 16 lat. Pralkę i lodówkę, które dostali w prezencie ślubnym, podarowali komu innemu. Nie było też bieżącej wody. Jeśli potrzebowali jej dla siebie i zwierząt, to musieli ją wydobyć ze studni. – A potrzebowaliśmy tyle wody, że często brakowało jej w studni – wspominają Lukácsowie. Tymczasem co rok w ich rodzinie pojawiało się nowe dziecko. – Każde z nich było chciane – podkreślają rodzice. Od 21 do 46 roku życia Julianna prawie cały czas była w ciąży. Za dnia obrządzała bydło, w nocy czyściła lampy naftowe i prała. Jej mąż pracował po 20 godzin na dobę.
Nigdy nie przyjęli od państwa żadnej zapomogi. – Obydwoje tak postanowiliśmy, żeby nikt nie mówił, że po to mamy tyle dzieci, by na nich zarabiać. Ale i tak byli tacy, którzy tak mówili – wspominają Julianna i Ernő. – Kiedyś, jak nie chciałem przyjąć zapomogi, to mi jedna urzędniczka powiedziała, że od osła różnię się tylko tym, że nie mam długich uszu. Spotkałem ją niedawno. Przyznała, że miałem wtedy rację – wspomina Ernő.
– To było twarde życie, ale się nie poddawaliśmy. Jak były problemy, to mówiliśmy sobie: „Będzie lepiej” – dodają zgodnie. Skąd mieli taką psychiczną siłę? – Dzięki sobie nawzajem. I dzięki dzieciom. To niesamowite, ile siły wewnętrznej może mieć w sobie człowiek. Nikt nie wie ile, dopóki nie musi jej wykazać – mówią Ernő i Julianna.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Waszyngton zaoferował pomoc w usuwaniu szkód i ustalaniu okoliczności ataku.