Kłamstwo, choćby powielone nie wiadomo ile razy, prawdą się nie staje.
Małą burzę wywołała ostatnio wypowiedź dr. Grzegorza Chociana w telewizji PolsatNews. Nie zauważyłem jej potem na stronie tej telewizji, ale temat podjęły wyborcza.pl wpolityce.pl czy niezalezna.pl. Chodzi o jego stwierdzenie, że za protestami przy takich czy innych inwestycjach nie zawsze stoją „sponsorzy ekologii”, ale czasem także „oficer prowadzący”; że nawet jego samego próbowano zwerbować, a sprawę zna ABW. Lewa strona dyskursu politycznego uznała, że to brednie, prawa oczywiście chętnie temat kontynuuje. Portal wpolityce.pl postanowił dr. Chociana dopytać o sprawę. Ten nie wycofuje się z tego, co powiedział. Dla niego zrozumiałym jest, że skoro idzie o pieniądze, i to wielkie pieniądze, tego typu gra jest prowadzona. Zwrócił uwagę, że po wejściu Polski do Unii protesty przeciw różnym inwestycjom zdarzały się u nas znacząco częściej niż w innych krajach. Przy okazji zaś wspomniał o zamieszaniu, jakie towarzyszy pojęciu „ekolog” czy „ekologia”. Nazywa się tak, nie od dziś zresztą, różnych działaczy nie mających żadnych kompetencji w kwestii tego, jak działa przyroda. Tymczasem, według Krajowego Rejestru Kompetencji Zawodowych, ekologiem można nazywać „biologa środowiska”. Czyli kogoś, kto „zna się na funkcjonowaniu ekosystemu przyrodniczego”. Co ciekawe, według dr. Chociana, nawet w kierownictwie Ministerstwie Klimatu i Środowiska niewiele osób ma wykształcenie przyrodnicze. No cóż... Już sama jego nazwa wskazuje, że ktoś tu czegoś nie rozumiał...
Nie potrafię rozsądzić na ile takie czy inne działania „ochroniarzy przyrody” inspirowane są pieniędzmi korporacji czy państwowych wywiadów. Nie dziwiłoby mnie to, ale dowodów żadnych nie mam. Jednak że „ekologami” nazywa się często ludzi nie mających zielonego pojęcia jak działa system przyrodniczy, wiem już od dawna. Zarasta potem drzewami jakaś cenna przyrodniczo łąka, z której wygnano ludzi i hodowane przez nich zwierzęta, bo „ekolog” na stanowisku nie wiedział, że w naszym klimacie ziemia leżąca odłogiem z czasem staje się lasem. Wycina się brzezinę w jednym z parków narodowych, bo brzoza nie jest gatunkiem, który powinien róść w „pierwotnych lasach” nie wiedząc chyba, że to jeden z tych gatunków, który jako pierwszy potrafi zasiedlić obszary po użytkach rolnych. Opowiada się bzdury o pierwotnej puszczy karpackiej tam, gdzie osiemdziesiąt lat temu były pola i przeludnione wsie, czy o drzewach usychających z powodu sikających po krzakach turystów, choć drzewa te rosną
Przykładów cała masa. Irytowałem się już jakiś czas temu w jednym z komentarzy na „uczone” wyliczenia, ile to wody trzeba zużyć do wyprodukowania jednego kilograma mięsa. Tymczasem o zużyciu wody może mówić patrząc na licznik pracownik wodociągów, ale na pewno nie ekolog. Bo ekolog wie, że woda w przyrodzie się nie „zużywa”, tylko krąży. Powinien to zresztą zauważyć każdy, kto ma choćby tylko podstawową wiedzę z chemii. Ostatnio zaś, już przy okazji powodzi, zirytowała mnie wypowiedź pewnego specjalisty – nie wiem tylko czy sensownie przytoczona przez dziennikarza, bo aż nie chce się wierzyć, by specjalista opowiadał takie bzdury – który twierdził, że aby zapobiec powodziom w Kotlinie Kłodzkiej trzeba „szybko” przebudować drzewostan tamtejszych lasów. Nie, nie chodzi mi o to, że trzeba. Akurat świerkowe monokultury faktycznie nie są najzdrowszym lasem. I pewnie leśnicy już od lat coś z tym fantem próbują robić. Zresztą, o ile pamiętam, okolice Śnieżnika i Gór Bialskich jesienią też potrafią się zazłocić, co jest niechybnym dowodem, że nie tylko świerki tam rosną. Chodzi o to „szybko”. No bo ile to będzie musiało trwać? Czterdzieści lat? Pięćdziesiąt? A może osiemdziesiąt? Nie zrobi się tego "szybko", w dwa – trzy lata. Choćby oddelegować do wycinki świerków i sadzenia innych gatunków połowę terytorialsów, policjantów, funkcjonariuszy ABW, CBA i CBŚ, działaczy WWF i paru „ekologicznie wzmożonych” posłów na dokładkę. Po prostu, las tak szybko nie rośnie.
Myślę, że najwyższy już czas zacząć odróżniać specjalistów od działaczy; rzetelną wiedzę od stojącej na usługach pieniądza ideologii. Bo obszar ten staje się w coraz większym stopniu także problemem moralnym. Nie, nie tylko z racji nadmiernego korzystania ze środowiska przez jednych ze szkodą dla drugich. Także z racji skrywanej pod płaszczykiem troski o środowisko chciwości, która wzbogaca już i tak bogatych, a każe za wszystko płacić... no, może nie biednym, ale tym zwyczajnym, szarym ludziom, których na luksusowe ekstrawagancje na pewno nie stać.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.
W lokalach mieszkalnych obowiązek montażu czujek wejdzie w życie 1 stycznia 2030 r. Ale...
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.