• darik
    25.02.2009 07:04
    Jestem w posiadaniu ksiązki O. Józef Witko " Jezusie Synu Dawida Ulituj Się Nade Mną" Przeczytałem kilka stron, trochę o budowaniu wiary, kilka uzdrowień w których są wyrażenia wdzięczności za wydostanie z upadĸów finansowych. W sumie to zacząła boleć mnie głowa. Książka pójdzie jutro w niepamięć. Uważam, że książka jest niebezpieczna.
  • marcin
    26.02.2008 20:31
    Przecież ten dziennikarz nie ma pojęcia o czym mówi, lub udaje że nie wie. Po co ksiądz z nim rozmawia?
  • Kinga Makowiec
    06.03.2008 20:50
    Byłam na wielu mszach swietych o uzdrowienie, które odprawiał O. Witko i nigdy czegos takiego nie słyszałam, o czym pisze pan redaktor. Po co te kłamstwa?
  • iwo
    07.03.2008 10:47
    Nie rozumiem po co ukazał sie tutaj artykuł z Gazety Wyborczej, będący przykładem jawnej manipulacji. Czyzby nazwisko ksiedza rozmawiającego z redaktorem GW robiło takie wrażenie? Ale przeciez ksiądz J. Augustyn przyznaje, ze nigdy nie był na takim nabożeństwie, no więc o czym rozmawia? Każde pytanie redaktora tak jest postawione, żeby wykazać, że tam dzieje sie coś nie tak. Po co to wszystko?
  • M-I-A
    09.04.2008 06:45
    Pozwólcie Państwo, że odpowiem na postawione pytania jako osoba obiektywna, która w przeciwieństwie do księdza prof. pragnie przedstawić swoje zdanie po uczestnictwie we Mszy z udziałem obu charyzmatycznych Franciszkanów (Józefa Witko i Teodora Knapczyka).
    Nadmienię tylko, że jestem raczej agnostykiem i osobą poszukującą, niż człowiekiem wiary, dlatego możecie Państwo potraktować mnie jako zupełnie obiektywnego komentatora i obserwatora Mszy, gdyż nie uczestniczę w niej zapewne z taką ekspresją, jak inni. Powiem szczerze – nie przekonuje mnie gestykulacja oraz inne przejawy mniej lub bardziej werbalnej mowy większości uczestników, gdyż nie sądzę, aby ta większość była faktycznie prawdziwa w tym, co robi. Znam pewną osobę, która w ten sposób uczestniczy we Mszy, ale jest prawdziwa, wyjątkowa i jako takiej nie mam jej nic do zarzucenia, ale jako, że jest właśnie taka – inna od większości, gdy większość reaguje tak samo – (owa większość) mnie nie przekonuje. Sądzę, że większością osób porusza tzw. duch tłumu, który mówi – podnieś ręce – śpiewaj, bo sąsiad obok czyni tak samo. Moja słaba wiara, która przechodzi mocny kryzys – nawet wtedy, gdy jest silna – nie manifestuje się poprzez owe puste dla mnie gesty. Sądzę, że nieskończenie lepiej jest czynić dobro dla bliźniego, pochylić się nad leżącym na ulicy (nawet alkoholikiem), poczęstować posiłkiem, porozmawiać, niż popaść w trans, który nic za sobą nie niesie i dla mnie – z całym szacunkiem – zalatuje sektą – jeśli nie ma potwierdzenia w postawie z życia codziennego wziętej. Pół biedy bowiem, jeśli te osoby faktycznie wyjdą ze świątyni i czynią dobro; wiem, że w niektórych przypadkach tak jest. Powtórzę raz jeszcze – znam naprawdę wyjątkową i dobrą osobę, dzięki której staję się lepszym człowiekiem i mam możliwość przyglądania się mszom oraz uczestnictwa w nich na swój świecki i rozumny sposób. Jestem nonkonformistką i duch tłumu jest mi obcy, na mnie nie ma wpływu. Nic nie ma na mnie wpływu poza mną samą i Bogiem – jeśli istnieje, dlatego proszę mi wybaczyć, ale prędzej będę stała, jak słup soli, choćby nie wiem, co kto myślał, niż zacznę tańczyć tak, jak większość osób, chyba, że odczuję taką potrzebę. Jestem jednak daleka od takiego wyrażania emocji. Ciekawi mnie ile osób jest faktycznie poruszonych i robi to, co wypływa z ich wnętrza? Znam tę jedną i chwała jej za to, że robi, to co robi i jak robi, gdyż jest to prawdziwe. Jakoś nie wierzę, że cały Kościół ma potrzebę w danej chwili robić to samo, co ta osoba. Jak wspomniałam liczy się dla mnie szczerość i zdanie wypracowuję na podstawie własnych doświadczeń, nie tego, co mówią inni, dlatego brzydzę się plotkami, choć podziwiam siłę, jaką zwyczajna plotka może osiągnąć. Dlatego wszystkim wypowiadającym się, a nieuczestniczącym proponuję przyjrzenie się mszy i wsłuchaniu się w to, co jest mówione, a dopiero później przedstawianie swojego zdania, zwłaszcza, że film zamieszczony w Internecie oraz zdjęcia autorstwa Adama Golca napawają trwogą tak samo mnie, jak i niejedną osobę, która widzi je po raz pierwszy, a nawet enty. To tyle, gwoli przedstawienia mojego stanowiska i sposobu percepowania mszy.
    Do rzeczy jednak. Postaram się teraz, z mojego punktu widzenia odpowiedzieć na pytania zadane przez redaktora księdzu profesorowi.
    1. „Uczestniczyłem w mszy, podczas której duchowny nakładał ręce na głowy wiernych, twierdząc, że przekazuje im uzdrawiającą moc Ducha Świętego. Czy to jest normalna praktyka w Kościele Katolickim?”
    Czy to jest normalna praktyka w Kościele Katolickim? Nie jestem teologiem, więc na to nie odpowiem. Przyczepię się jednak do kluczowego słowa – normalna, o którym mogę powiedzieć nieco więcej, niż tyle tylko, ile się gołym uchem nasuwa.
    Jeśli za normę weźmiemy – z całym szacunkiem – zwyczajne msze święte – to oczywistą jest rzeczą, że praktyka ta nie jest normalna, ale to jeszcze nic złego – nieprawdaż? Wszak nie wszystko, co normalne jest dobre, i nie każda rzecz nienormalna, niestandardowa jest zła. Pójdę dalej i przyznam szczerze, że nie tylko dla mnie, ale i dla całej sztuki wszystko, co poza normę wykracza jest wartością plasującą się bardzo wysoko na drabinie aksjosfery. W związku z czym nie każda rzecz nienormalna musi od razu kojarzyć się pejoratywnie. Czy nie lubimy otaczać się oryginalnymi gadżetami? Czy jest w tym coś złego? Czy kanibalizm, który dla jednych kultur jest normalny – jest w naszym ujęciu normą? Jest to pojęcie na tyle relatywne, że w kontekście zapytania – Czy to normalna praktyka? – wydaje się być raczej mało smaczne.
    Każdy zdrowo myślący człowiek pragnie postępować moralnie? Kto się z tym nie zgadza jest nienormalny ;-) Ale cóż to znaczy – postępować moralnie?
    Powiem więcej – nikt nie chce uchodzić za amoralistę, ale zdziwicie się Państwo, jak wiele osób nie chcąc – uznaje największego amoralistę wszechczasów za największego moralistę. O kim mowa? O nikim innym, jak Jezusie Chrystusie, który bez wątpienia był na swą modłę osobą postępującą na przekór ówczesnej moralności.
    Tak, Jezus Chrystus (podobnie, jak Sokrates i wielu innych myślicieli, zwłaszcza tych, którzy zmarli śmiercią męczeńską – za swoje poglądy) – jest najsłynniejszym amoralistą. Nie ma w tym nic złego. Cały paradoks polega na tym, że nie ma tu żadnego paradoksu. Dlaczego? Otóż dlatego, że amoralność nie jest niczym innym, jak tylko i wyłącznie transcendowaniem poza moralność powszechnie obowiązującą.
    Na wszelki wypadek przybliżę ze słownika filozofii, czym jest amoralizm. Jest to „zaprzeczenie wszelkiej moralności powszechnej. Człowieka amoralnego nie należy utożsamiać z niemoralnym. Ten pierwszy nie potrafi odróżnić dobra od zła, nie uświadamia sobie nawet istnienia sądów moralnych. Nietzsche wykazał, iż amoralizm w znaczeniu społecznym jest stanem właściwym wielkim twórcom, zaś Bergson w Dwóch źródłach moralności i religii podkreślał, że tacy ludzie, jak Sokrates czy Chrystus, za swego życia uważani za „wielkich zbrodniarzy”, ponieważ uznawali inne wartości i czcili innych bogów niż ogół, byli w istocie największymi moralistami ludzkości.” [Didier J., Słownik filozofii, tłum. K. Jarosz, Katowice 1992, s. 18]
    Pozostając przy słowniku (tym razem psychologii) przytoczę jeszcze pojęcie normalności.
    „Normalny – zgodny z jakąś regułą. Normalność jest pojęciem względnym, zmiennym w zależności od środowiska społeczno-kulturowego i epoki. W zbiorze statystycznym o normalnym rozkładzie normalność to cecha elementów, których wartość zbliżona jest do uzyskanej średniej arytmetycznej. Jako anormalne, przeciwnie, są traktowane elementy zbioru o wartościach skrajnych, dalekich od średniej. W medycynie istnieje tendencja do uznawania za człowieka normalnego osobnika doskonale zdrowego, chociaż taki praktycznie nie istnieje.” [Sillamy N., Słownik psychologii, tłum. K. Jarosz, Katowice 1995, s. 180]
    Teraz – każdy, kto normalny, niech ciśnie w nienormalnego kamieniem…
    (Dodam jeszcze tylko gwoli wyjaśnienia, że tak samo bycie anormalnym nie implikuje stanu patologicznego, chyba, że obrzuca się bliźnich choćby przysłowiowymi kamieniami.)
    Pytanie zatem o normę jest w istocie pozbawione sensu. Lepiej zapytać, co w tym złego… Pytam więc – co w tym złego? Czy ktokolwiek czuje się pokrzywdzony? Chyba tylko ksiądz profesor, gdyż Bóg – jeśli istnieje daruje swe łaski bez względu na uzyskane docześnie tytuły, a tu (jeśli wierzyć) - Boskimi Narzędziami stają się niejednokrotnie młodzi wikariusze, którzy idą w ślady Chrystusa, nieskończenie głębiej, niż ich akademiccy nauczyciele.
    Pytanie „Czy to jest normalna praktyka…?” jest w istocie pozbawione sensu, bo czego ma niby być nośnikiem?
    Odpowiedź profesora nie stoi w sprzeczności z tym, o czym jest mowa na tychże spotkaniach. – „Nie, jeśli duchowny obiecuje w czasie mszy uzdrowienie fizyczne czy psychiczne. Byłoby normalną praktyką, gdyby obiecywał to, co jest zasadniczą jego misją: wzrost wiary, pod warunkiem jednak, że człowiek otwiera się na łaskę wiary. Każdy sam może prosić o cudowne uzdrowienie, zastrzegając się: o ile jest taka wola Boża. Ale obiecywać innym uzdrowienie? W judaizmie i w chrześcijaństwie cudowne uzdrowienia były zawsze tylko znakami, w zasadzie rzadkimi, prowadzącymi do wiary lub też potwierdzającymi wiarę. Kiedy ludziom brakowało wiary, Jezus odmawiał czynienia cudownych znaków. O autentyczności wiary świadczy przede wszystkim dźwiganie krzyża Jezusowego, takim krzyżem może być także choroba.”
    „Nie, jeśli…” No właśnie – wystarczy się pofatygować na takie spotkanie. Kapłan niczego nie obiecuje, poza tym, że Chrystus czeka, na sygnał ze strony człowieka, że się otwiera. Co więcej mowa jest o tym, że intencje nie mają większego znaczenia, bo to Bóg – jako istota doskonała – wie lepiej, czego człowiekowi trzeba, więc nie zawsze przychodzi uzdrowienie. Czy to jest obietnica? Raczej nie – z obietnicami (niespełnionymi) mamy raczej do czynienia w polityce, nie w kościele. W konsekwencji spotkań bez względu na stosunek pielgrzymujących zsyłane jest to, czy tamto, a że niejednokrotnie wiara jest dana na tego typu spotkaniach – to już raczej sprawa Boga i obdarowanego, nie księdza, który zawsze powtarza, że jest wyłącznie utylitarnie mówiąc - narzędziem. Proszę zwrócić uwagę – gdyby duchowny obiecał i nie dotrzymał słowa – czy spotykałby się z tak ogromną rzeszą osób? Widać – albo nic takiego nie obiecuje, albo naprawdę mają miejsce cuda.
    Nawet, jeśli mówi coś w rodzaju: w tym momencie zostaje uzdrowiona osoba, która zastanawia się po co przyszła i czuje się niegodna, albo nawet osoba cierpiąca z powodu nowotworu zostaje teraz uleczona, pozostaje nadal w kwestii wiary, bo z pewnością jest wiele takich osób i nie każda bierze to do siebie, a nawet jeśli weźmie to do siebie, a niekoniecznie o nią chodzi, to do nikogo nie może mieć żalu, gdyż do nikogo nie zwraca się kapłan bezpośrednio. Nie podchodzi i nie mówi – Ty Iksiński zostajesz uzdrowiony z choroby Y, w związku z czym nikomu niczego nie obiecuje, więc nikt nie może składać reklamacji. A może jest ktoś, komu kapłan dał taką deklarację w imieniu samego Boga, albo chociażby siebie? Jeśli tak, to bardzo ciekawi mnie kiedy, bo tak się składa, że w przeciwieństwie do tzw. normalnych mszy, na które już od lat póki co nie uczęszczam wsłuchuję się w każde słowo i nic takiego nigdy nie usłyszałam. Powiem więcej – wolę wymęczyć się jadąc na całonocne czuwanie, gdzie mam wrażenie obcowania z Absolutem, niż wytrwać nawet na niespełna godzinnej mszy, gdzie mam wrażenie jej odbębnienia – nie tylko przeze mnie, ale i kapłana.
    Słyszałem, jak duchowny - ojciec Witko - mówi ludziom, że mogą zostać cudownie uzdrowieni ze swoich dolegliwości, nawet tych najbardziej poważnych, jak nowotwór. Wystarczy, że dadzą się dotknąć odprawiającemu nabożeństwo albo będą w codziennym życiu stosować poświęconą wodę, sól lub olej. Nie uważa ksiądz, że to brzmi jak zabobon?
    Ja też słyszałam, jak mówi duchowny mówi o tym, że ludzie „mogą zostać cudownie uzdrowieni ze swoich dolegliwości, nawet tych najbardziej poważnych” i nic ponadto.
    I tu jest odpowiedź na zarzut – obietnicy – mogą, nie znaczy muszą, czy od razu zostaną. Dla Boga – jako istoty doskonałej nie ma rzeczy niemożliwych, więc jeśli istnieje, może tak uczynić.
    Bzdurą jest jakoby wystarczyło, że dadzą się dotknąć – wręcz przeciwnie – Panie redaktorze – to sformułowanie „wystarczy, że dadzą się dotknąć odprawiającemu nabożeństwo” jest naprawdę ciężkostrawne – czy ma Pan aż tak złe doświadczenia? Do duchownego niejednokrotnie przychodzą osoby, po specjalne błogosławieństwo, na co otrzymują odpowiedź, że już było.
    Dotkniętym może się poczuć ktoś co najwyżej po przeczytaniu pańskiego stwierdzenia – bynajmniej nie osoba, która podchodzi po tę niewątpliwie cudowną dawkę energii.
    Jeśli chodzi o zastosowanie wody święconej, czy oliwy, to jest to niewiększy zabobon, jak większość rytuałów – niekoniecznie chrześcijańskich. Zapewne niejednokrotnie spożywał Pan redaktor poświęcony pokarm i raczej Panu nie zaszkodził – o ile Pan nie przedawkował.
    Józef Witko pisze w swej książce o tym, że po pierwsze: sam Jezus zalecał jego stosowanie, a po ostatnie – aby „przy używaniu tych sakramentaliów pamiętać o istnieniu realnego niebezpieczeństwa, a mianowicie, że zostanie im nadane zbyt wielkie znaczenie oraz uwierzy się w to, że uwolnienie nastąpi jedynie dzięki przesadnemu użyciu tych środków”.
    Zatem – po pierwsze – pytanie można skierować do Chrystusa, po drugie – gdyby faktycznie autorowi Uzdrawiającej mocy Ducha Świętego (nie – Uzdrawiającej mocy Józefa Witko) zależało na handlu specyfikami – zalecałby wręcz stąpanie po całych oceanach święconej i koniecznie osolonej wody począwszy, na przemyśle frytkarskim skończywszy.
    Wedle profesora „Przedstawione zachowania mają znamiona manipulacji. Kościół z nieufnością traktuje nadzwyczajne znaki, w których prawa natury - jak choroba - są w jakiejś formie zawieszone. Wyjątkowo sprawdza ludzi obdarzonych zdolnością czynienia cudów. Ojciec Pio - który niewątpliwie miał zdolności czynienia nadzwyczajnych znaków - otrzymał zakaz, wydany przez Watykan, spowiadania i publicznego odprawiania mszy świętych. Nie było to bynajmniej prześladowanie, ale sprawdzanie wiarygodności. Swoją uległością wobec Kościoła potwierdził autentyczność nadzwyczajnych darów, jakimi Bóg go obdarzył. Po kilku latach Watykan cofnął zakaz.
    Święci, którzy mieli dar czynienia cudów, nie tylko nie chwalili się nim, ale wręcz go ukrywali. Przy cudownych zjawiskach Kościół bada najpierw nie cudowne znaki, ale postawę moralną - świętość "cudotwórcy". Jako wierzący wiemy, że szatan potrafi "czynić podróbki imitujące prawdziwe cuda".”
    A jednak – kościół sprawdza ludzi… - oznacza to, że w istocie niektórzy mają tę zdolność – niestety – wyłącznie niektórzy i niekoniecznie profesorowie.
    Sądzę, że nie uległość wobec Kościoła jako instytucji jest ważna, ale służba Kościołowi, bycie zaś buntownikiem wobec instytucji nie od razu jest działaniem na niekorzyść.
    Widać, że niejednokrotnie Watykan ma więcej do powiedzenia, niż sam Bóg, poza tym sam Watykan cofnął zakaz odnośnie Ojca Pio – po kilku latach.
    Abstrahując od świętości Ojca Pio podporządkowanie się Watykanowi, świadczy (jedynie) o posłuszeństwie wobec Watykanu i o niczym więcej. Uległość wobec Watykanu, nie może być interpretowana jako autentyczność dla cudu, wówczas każdy zwykły urzędnik kościelny byłby cudotwórcą.
    Jeśli prawdą jest, że mamy do czynienia z uzdrawianiem, to nie sądzę, aby to było działanie na czyjąkolwiek szkodę, mimo, że Watykanem nie jestem.
    Najbardziej dziwi mnie stwierdzenie, że „Święci, którzy mieli dar czynienia cudów, nie tylko nie chwalili się nim, ale wręcz go ukrywali.”
    Ciekawe więc, w jaki sposób stali się świętymi? Skoro jakość życia ludzkiego może być w ten sposób polepszona, dlaczego nie pomóc? Równie dobrze można by zlikwidować wszelkie instytucje charytatywne. Niech bogatsi nie dzielą się z biednymi – niech sobie zatrzymają dla siebie smakowite kąski. Niech lekarze nie leczą, bo cały przemysł farmaceutyczny jest tworem nauki, a przeto może być podejrzany. Natura wyeliminuje jednostki słabsze i Watykan będzie mógł zająć się bardziej pożytecznymi sprawami. A może od razu wprowadzić eutanazję? Przecież osoba odłączona od maszyny zbyt długo nie przeżyje.
    A może Bóg chce, czegoś innego niż Watykan? Nie rozumiem – jaka jest różnica, jeśli chodzi o pomoc drugiemu człowiekowi? Czy nie powinno pomagać się na miarę swoich możliwości? Jeśli kapłan ma daną wyższą możliwość, powinien w wyższym stopniu ją wykorzystać i nie chować tego dla siebie. Jeśli faktycznie otrzymał dar uzdrawiania chorych to nie otrzymał go tylko dla siebie, więc go dla siebie nie zatrzymuje. Dziwi mnie stanowisko Watykanu. Biorąc je pod uwagę można mnożyć mnóstwo podobnych, absurdalnych pytań.
    Czy świadectwa ludzi, którzy twierdzą, że zostali uzdrowieni podczas nabożeństw, nie powinny być weryfikowane przez władze kościelne?
    Kolejne – przepraszam za wyrażenie - idiotyczne pytanie. A czy władza kościelna jest władzą najwyższą, jedyną, niepodważalną? Po co – może po to, by Watykan po kilku latach zmienił zdanie? Każdy ma swoje zdanie. Jeśli świadectwo jest w stanie przekonać kogokolwiek, to chyba nie jest źle. W najgorszym razie, dany osobnik pójdzie na Mszę i zostanie uzdrowiony – jeśli będzie taka będzie wola Boga. Co w tym złego? Każdy otrzymał wystarczającą dawkę rozumu, by sam stanowić o sobie, (póki co mamy wolność słowa), dlaczego więc nie świadczyć o czymś? Dlaczego nie pisać o swoich doznaniach? Tym, którzy wierzą – świadectwa nie zaszkodzą, tak samo, jak tym, którzy nie wierzą, niekoniecznie pomogą uwierzyć. Większość, póki nie odczuje na własnej skórze sama nie uwierzy, więc same świadectwa nie są niczym złym i raczej nie wyczarują wiary w kimś, kto jej nie ma. Mogą zaabsorbować myśl, poruszyć, zastanowić, dać do myślenia, ale wiary nie dadzą – byłoby to zbyt proste.
    Istotą wiary jest ona sama, a jeśli faktycznie zostało się uzdrowionym – nie wolno egoistycznie trzymać tego daru dla siebie – trzeba się dzielić tą informacją i pomnażać wiernych. Jeden uwierzy a priori, drugi uwierzy, gdy zobaczy. Tak jest w Piśmie, a jeśli Watykanowi to przeszkadza – mówi się trudno i buntuje się dalej – czyniąc dobro i mnożąc owoce.
    Jeśli cuda w Lourdes były tak przebadane przez Watykan, to dlaczego tak mało osób w nie wierzy? Cuda dzieją się każdego dnia, trzeba tylko być otwartym, albo przechodzi się do porządku dziennego, albo nie. Mamy w tej sferze nieograniczoną wolność.
    „W historii Kościoła wielokrotnie bywało tak, że decyzje podjęte pospiesznie, które w danym momencie wydawały się oczywiste, po czasie okazywały się błędem.”
    To mówi samo za siebie.
    „Nie można zarzucać mistyfikacji całemu Kościołowi. Ale można ją z pewnością zarzucić niektórym wspólnotom czy księżom, kiedy kreują się na uzdrowionych czy - jeszcze gorzej - na uzdrawiających.”
    Na szczęście w tym przypadku nie ma nawet cienia podejrzenia, że uzdrawia Józef Witko, Teodor Knapczyk, czy jeszcze kto inny.
    „Mimo że duchowni podczas nabożeństw podkreślają, że to nie oni uzdrawiają, tylko moc Ducha Świętego, ludzie traktują ich jak uzdrowicieli. Kult takich duchownych uprawiany przez wiernych jest dopuszczalny w Kościele?”
    To jest już problem ludzi i problem ich wiary. Kapłani do znudzenia powtarzają, że to nie oni, tylko Duch Święty 
    Zdaniem profesora „Kościół dopuszcza jedynie kult Boga i świętych wyniesionych na ołtarze, zwykle po długim procesie. Szukanie rozgłosu, sławy dyskwalifikuje duchownego jako świadka Chrystusa.”
    Też prawda. Abstrahując od świętych, szukanie rozgłosu i sławy niewątpliwie dyskwalifikuje duchownego, jako świadka Chrystusa. Niekoniecznie sławy trzeba poszukiwać, by ją mieć. Niektórzy lata całe spędzają nad pracą naukową i nie są tak sławni, jak ci, którzy są na początku drogi.
    Tak na mój babski chłopski rozum bycie dobrym kapłanem nie koreluje z uzyskaniem tytułu profesora, w przypadku tego zawodu, który wiąże się z powołaniem, częściej jedno z drugim stoi w opozycji. Jeden poświęca potencjalną karierę naukową naśladując Chrystusa dla posługi, ktoś inny w tym czasie pracuje nad kolejnym tytułem. Tak się jednak składa, że Chrystus był mędrcem bez tytułu, i o ile się nie mylę – kapłani są od tego, by go naśladować. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby łączyć jedno z drugim, ale czy to ma sens – w przypadku chrześcijaństwa? Zwłaszcza, że tytuły zdobywa się dla siebie, a służy się innym.
    Muszę powiedzieć także i to, że JÓZEF WITKO JEST NAJBARDZIEJ SKROMNYM CZŁOWIEKIEM, JAKIEGO SPOTKAŁAM I O JAKIM SŁYSZAŁAM. Jest PERSONIFIKACJĄ SKROMNOŚCI I FAKTYCZNIE – Z TEGO MOŻE SŁYNĄĆ. Chrystus też z tego słynął? Nieprawdaż? Bycie sławnym – kolejne relatywne słowo, które bezmyślnie wkradło się w retorykę dialogu.
    Teodor Knapik może słynąć ze specyficznego poczucia humoru – ale czy Watykan i tego zabrania?
    Wedle profesora „Ruch charyzmatyczny, który inspiruje nabożeństwa uzdrowienia, jest uznany przez Kościół. Czuwają nad nim krajowe komisje teologiczne. Choć nad wszystkim nie da się czuwać. Tacy już jesteśmy jako ludzie, że nadzwyczajnym zjawiskom towarzyszą też nadzwyczajne plotki i "niesamowite" opowiadania, które zniekształcają fakty, tworzą mity. Wystarczy wspomnieć gdzieś o jakimś cudownym miejscu, cudownym źródełku, a zaraz zjawią się ludzie.”
    Święta prawda – plotki mają potężną moc. Dlatego warto być na miejscu i słyszeć u źródła o czym szemrze. Dlatego, nie powielajcie szanowni komentatorzy plotek, tylko wybierzcie się chociaż raz i posłuchajcie o czym mówi duchowy przewodnik – w tym przypadku – przekaźnik, albowiem niestety, zgodzić się i z tym trzeba, że „Czynienie cudów nie jest metodą rozwiązywania problemu cierpienia i śmierci.” Niewątpliwie jednak daje do myślenia.
    (Swoją drogą też będzie cud, gdy ludzie przestaną wierzyć w Matki Boskie z benzyny).
    Sam Józef Witko podchodził do tego typu działalności z dystansem [http://zeszytyodnowy.pl/index.php?co=zeszyty_opis&id=85&t=483], najbardziej istotna jest dlań modlitwa „Były świadectwa uzdrowienia, które zbierałem. Dla mnie jednak najważniejsze było to, że ludzie modlą się i pragną tej modlitwy, która ma tak istotny wpływ na ich codzienne życie.” [Tamże].
    To, co mnie urzekło, to fakt, że nie są pobierane żadne opłaty. Po kolejne – na spotkaniach przyjmuje się pozycję taką, jaka jest wygodna przez cały czas trwania Mszy. Po kolejne – medycyna konwencjonalna jest wręcz zalecana, więc z niczym się uczestnictwo w tych Mszach nie kłóci (chyba, że kłóci się z Watykanem).
    Istnieje oczywiście szereg rzeczy, zwłaszcza w drodze do kościoła, których według mnie można by było sobie i innym oszczędzić, jak na przykład modły, czy śpiewy (niejednokrotnie osób, które stały w innej kolejce, niż po słuch, czy głos), albo ludzi zwyczajnie nieżyczliwych. W końcu modlitwy trwają wystarczająco długo, a takie wprowadzenie wprowadza – przynajmniej u mnie znużenie. Szybciej uwierzę w cud, niż w fakt zaistnienia u wszystkich na raz w jednym momencie potrzeby preludium w postaci modłów. Są oczywiście wyjątkowe osoby, którym to wprowadzenie nie przeszkadza, i które faktycznie mają taką potrzebę – znam taką osobę, i choćby dla niej (a może tylko dla takich osób) jestem w stanie to uszanować.
    Zresztą nikt nikogo nie zmusza do jazdy pielgrzymkowym autokarem. Myślę jednak, że o wiele lepiej wprowadzałoby wyciszenie, albo danie szansy porozumienia się między sobą osobom, które tego potrzebują. Modlić można się w ciszy. Być może do tego nie dorosłam, albo jestem jeszcze na to za mała. Ale te niedogodności już nic wspólnego z samą mszą nie mają.
    To, co na mszy mnie przeraża, to te upadki. Sama dostaję wówczas ze zdenerwowania palpitacji, które przyprawiają mnie o omdlenie. Na nogach trzyma mnie jednak przeświadczenie, że nie zostałaby mi udzielona pomoc medyczna przez wzgląd na fakt, iż otoczenie byłoby przekonane, że znajduję się w stanie tak zwanego Spoczynku (Zaśnięcia) w Duchu Świętym.
    Jeśli o Profesora chodzi, to sam stwierdził, że nie uczestniczył w tego typu Mszy, pan redaktor zaś – jak najbardziej, dlatego porażają mnie jego pytania, podobnie, jak zamieszczony w Internecie film, który przedstawia najbardziej zjawiskowe i chyba najgorzej przez każdego odbierane momenty Mszy, dlatego każdy winien wyrobić sobie zdanie sam, gdyż głupie pytania i nieadekwatny tytuł gryzą tak samo, jak moher.
    Najwyraźniej Watykan ma inne sprawy do rozpatrywania, jak na przykład postawę moralną niektórych Bogu ducha winnych księży, miast zająć się na przykład ksenofobią i antysemityzmem wyznawców ojca dyrektora, owoce działalności którego widać, słychać i czuć, zwłaszcza u osób, które mają więcej kasy, niż rozumu, czy serca.
    Dzięki takim osobom, jak Józef Witko i Teodor Knapczyk wiele osób do Kościoła wraca, przychodzi, rozmyśla, ich stan – także moralny ulega poprawie, diabli chyba tylko wiedzą, co w tym złego.
    Zapytam jeszcze tylko odnosząc się do tytułu artykułu – kto chwali się cudami? Duchowny, który wbija do głowy każdemu z osobna i wszystkim na raz, że to nie on działa a Duch Święty? A jeśli Duch Święty chwali się cudami, to czy oznacza to, że nie jest Święty? (Wszak „Święci się nie chwalą”) a może Bóg się chwali? Kto Bogu zabroni? Watykan, ksiądz profesor, czy może Pan Kuraś?
  • Przemek Zare
    22.06.2008 23:29
    O ludzie! Ratunku! PRZECIEŻ KAŻDA MSZA JEST "O UZDROWIENIE"!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
    • Malwina
      28.11.2019 02:55
      O. Błażej Sekuła, starszy już franciszkanin, który sam prowadzi taki msze, możecie Go wstukać na YT, do bólu powtarza: Każda msza jest mszą " uzdrowieniową", jeśli człowiek ma wiarę, są jednak msze o "specjalnym" charakterze: inna jest msza pogrzebowa, a inna ślubna. Ponadto to jest błąd mówić msza uzdrowieniowa, ale: msza z modlitwami o uzdrowienie.
  • Tereska
    04.03.2009 20:21
    Witam

    Najgorsze że nikt nie bierze pod uwagę jak takie negatywne komentarze, szczególnie ze strony Kapłanów wpływają na wiernych którzy biorą udział w Mszach Św. z modlitwą o uzdrowienia, doświadczają czegoś dobrego, zaczynają się nawracać mówią innym o dobroci Boga, a nagle czytają na forach próbując przybliżyć sobie temat, lub zostają zaatakowani przez bliźnich, często Kapłanów że biorą udział w czymś złym - do czego to prowadzi - do tego że ludzie którzy zaczynają się nawracać mogą przestać wierzyć w cokolwiek, Bo tzw. "normalna" Msza Św. jest dobra, ale ta z Modlitwą o uzdrowienia, prowadzoną przez Kapłanów obdarzonych charyzmatami to jest zła i prowadzi ludzi do sekt? Znaczy się że człowiek może się tylko do pewnego momentu otwierać na Boga, później już mu nie wolno. Powiem szczerze że byłam trzy razy na Mszy Św. z modlitwą o uzdrowienie i z moich dolin życia zaczęłam grzebać się w górę wiary, poprzez mobilizację do codziennego uczestnictwa w Mszy Św. i częstej modlitwy, namówiłam też wiele osób do wyjazdu i otrzymałam wiele prywatnych świadectw o wyciszeniu, radości i pokoju pomimo ścisku, przepychania - a mówią że po owocach poznacie. Moim prywatnym i skromnym zdaniem, to Msze Św. z modlitwą o uzdrowienie prowadzą do lepszego przeżywania Mszy Św. i ODKRYCIA CUDU MSZY ŚW. NA NOWO. Bo my obtrzaskaliśmy się ze świętością. Poza tym Pan Bóg jak dobry Ojciec daje narzędzia do walki. A przecież obecne czasy to panowanie wróżbitów, magów i wróżek, i tam ludzie szukają uzdrowienia, zamiast szukać uzdrowienia w Kościele Bożym. Msze Św. o uzdrowienia odbieram jako dar Boga do walki z tym złem. A i za czasów Jezusa ciągneły za Nim tłumy nie tylko aby Go słuchać, ale też aby doznać uzdrowienia.
    We Mszach Św. z modlitwą o uzdrowienie biorą udział głównie ludzie starsi, przynajmniej w Bieczu i nie myślę aby w tym wieku chcieli tworzyć osobnej sekty.

  • MozmacWin
    23.11.2009 22:18
    Nic dodać nic ująć, mam na myśli komentarz M-I-A.Rzeczowy , bezstronny o ile to możliwe.Potwierdzam , bo byłem na mszy i nabożeństwie prowadzonej przez O.Witko
Dyskusja zakończona.
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Autoreklama

Autoreklama

Kalendarz do archiwum

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
30 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 31 1 2 3
4 5 6 7 8 9 10
2°C Wtorek
noc
1°C Wtorek
rano
3°C Wtorek
dzień
4°C Wtorek
wieczór
wiecej »