Czasem łatwiej walczyć, niż normalnie pracować i żyć – mówił kolegom Jan Rodowicz, legendarny „Anoda”.
Oni chcieli żyć!
Jan Ołdakowski mówi, że Nagrodę im. „Anody” ustanowiono w kierowanym przez niego muzeum z myślą o „powstańcach czasu pokoju” – ludziach, którzy nie muszą walczyć z bronią w ręku w obronie podstawowych wartości, lecz mogą je urzeczywistniać w wolnej Polsce. Współczesnych bohaterów honoruje się od 2011 r. w dwóch kategoriach: za całokształt dokonań i postawę życiową, stanowiącą wzór do naśladowania dla młodych pokoleń, oraz za wyjątkowy czyn.
Krytycy powstania chętnie używają argumentu, że jedyne, czego ono uczy, to nieznośnej łatwości oddawania życia. – To nieprawda – oburza się Jan Ołdakowski. – Przecież oni stali się żołnierzami niejako przez przypadek, umierali, bo w takich znaleźli się okolicznościach, ale wychowywali się, by żyć i pracować dla Polski. O niczym innym nie marzyli – mówi dyrektor MPW. Jego zdaniem w postaci „Anody” najbardziej widać ten rys pokolenia powstańców, tę gorączkową wręcz potrzebę aktywności. Nie przeszkadzała mu w niej niepełnosprawność. Chciał żyć aktywnie, nawet w tak trudnych warunkach, jakie były w latach 40. w Polsce. „Dobrze, że ta wojna się kończy. Nareszcie zabierzemy się do uczciwej roboty, bo czasem łatwiej walczyć, niż normalnie pracować i żyć” – mówił kolegom. I zaganiał ich – z jednej strony do nauki, z drugiej do wręcz benedyktyńskiej pracy nad zachowaniem prawdy i pamięci o poległych kolegach. Animował życie studenckie, kochał zabawę, co w żadnym razie nie przekładało się na akceptację nowego ustroju, bo równolegle działał w opozycji antykomunistycznej.
– Wybraliśmy „Anodę” na patrona naszej nagrody, bo uznaliśmy, że to, co robił, już po wojnie, uczyniło z niego bohatera w nie mniejszym stopniu niż jego słynne zbrojne akcje. Jego całe życie było świadectwem poczucia odpowiedzialności za innych. Powinności, która nie pozwala patrzeć obojętnie na to, co się wokół nas dzieje – wyjaśnia Jan Ołdakowski. – Myślę, że gdyby „Anoda” żył dziś, na pewno stanąłby w obronie studenta bitego na ulicy, a na co dzień łączył ze sobą ludzi wokół jakiejś ważnej idei – dodaje.
Nie ma rzeczy niemożliwych
Marcin Sienkiewicz i Piotr Dudek jeżdżą na wózkach inwalidzkich. To pamiątka dramatycznych wydarzeń sprzed wielu lat. Jeden dostał nożem w plecy, drugi spadł z dachu. Teraz działają w Fundacji Pomocy Osobom Niepełnosprawnym „Ratownik Górniczy” w Jaworznie. Swoją niebywałą aktywnością przekonują, że życie na wózku nie musi oznaczać izolacji, egzystowania na społecznym marginesie. Obaj pomagają innym niepełnosprawnym, wyciągają ich z domów. Prowadzą zajęcia integracyjne dla młodzieży i osób starszych, w świetlicach, szkołach oraz w ośrodkach sportu i kultury. Uczą wędkować i bić się. Ich szermierze biorą udział w międzynarodowych zawodach, zdobywają tam medale.
Ewa Solak zgłosiła Marcina i Piotra do nagrody za ich niezwykłą postawę życiową i fantastyczne rezultaty pracy społecznej. – Ta niepełnosprawność, kalectwo, mogłaby ich w jakiś sposób dyskwalifikować. A oni na przekór własnym ograniczeniom nie tylko pokazują, że da się z tym żyć aktywnie. Paradoksalnie pobudzają do aktywności osoby sprawne, głównie dzieciaki, a przez to integrują lokalną społeczność. Kiedy ich poznałam, zrozumiałam, że nie ma rzeczy niemożliwych – mówi pani Ewa.
Ubiegłoroczni laureaci Nagrody im. „Anody” – Adam Hryciuk, Marcin Sienkiewicz i Piotr Dudek to prawdziwi powstańcy czasu pokoju. Nie tylko dlatego, że uratowali dwa istnienia (jak Adam), czy integrują lokalną wspólnotę (jak Piotr i Marcin). Po prostu są sympatycznymi, lubianymi przez wszystkich, normalnymi młodymi ludźmi. Takimi jak ich koledzy z pokolenia Jana Rodowicza.
Chodzi o wypowiedź Franciszka ze spotkania z włoskimi biskupami.
"Całe państwo polskie działało wspólnie na rzecz pana uwolnienia"
Ponad trzy tygodnie temu wojsko Izraela rozpoczęło ofensywę na to miasto.
TOPR ewakuowało 15 turystów nieprzygotowanych na warunki na szlaku.