Dokąd byśmy doszli?! – pytał. Płomiennie, nie powiem. Dokąd byśmy doszli, gdyby tak: „on mi zrobił tak, to i ja jemu zrobię”, dokąd byśmy doszli, żyjąc w ten sposób? Otwieramy szerzej oczy ze zdumienia. Myśli człowiek: no przecież! Racja! Nie możemy tak dłużej, święte słowa! Wszystko wydaje się logiczne, do zrealizowania, nareszcie. Tylko jedno kazanie, to albo inne – i świat jakby leżał nam u stóp, nareszcie przejrzyści, wolni, uratowani jesteśmy…
Bo co tam jakieś piłkarskie Euro w Niemczech, czy mistrzowski tytuł dla Hiszpanii…
Wokół nas coraz mniej znaków Bożych. Jednym przeszkadzają zbyt głośne dzwony kościelne, wyłączane sądowym nakazem, innym – przydrożne kapliczki, figurki czy nazwy ulic.
Duch Święty lubi pionierskie czasy. Tworzywo świata, jakim są ludzie z bogactwem ich wnętrza, jest użyźnione Jego natchnieniami… Szczególnym obszarem Jego działania są grupy ewangelizacyjne.
Kościół od samego początku żyje w napięciu pomiędzy wczoraj i dziś, początkiem i końcem, już i jeszcze nie, tajemnicą ujawnioną i jeszcze zakrytą.
Jeśli większość chciałaby np. 10 procent społeczeństwa zepchnąć do roli niewolników, to jej wolno?
Książki, po których nie spodziewamy się zbyt wiele. Zacierające się w pamięci tytuły. Autorzy, których zwykło się pomijać milczeniem. Pierwsi przyznamy, że przeważnie żadna tam Literatura przez duże L. Ot, czytadło zwykłe. Z rodzaju tych rzucanych w kąt z zakładką w środku – bo kończy się podróż, urlop.
I wszystko jasne? Szkoda tylko, że takie – nomen omen – kiepskie…
Kościelny savoir-vivre rozpala, zwłaszcza w dni upalne, internetowe fora do czerwoności.
Niektórych przypadków odejścia od powołania lub wiary tylko się domyślamy. Osądzać nam nie wolno. A co nam wolno? Więcej niż wolno – trzeba dokładać starań, by nikt, tak serdecznie i po ludzku sam nie został.