Smutny proboszcz to kiepski proboszcz. Dlatego staram się pokazywać pogodną twarz.
Lektura zamieszczanych w prasie tekstów o Kościele coraz częściej przypomina wyjazd do zatłoczonego miasta. Korki, hałas, duszno, wszechobecny pośpiech, kolejki do kasy. Przychodzi chwila, gdy myślę tylko o jednym. Wrócić jak najprędzej do domu. Bywa, że przy okazji zapominam o części spraw do załatwienia. Potem przychodzi ten piękny moment, gdy przejeżdżam mostek na Rakutówce i wjeżdżam w las. Pierwszy głębszy oddech. Następny przy jeziorze Lubiechowskim, za którym zaczyna się moja parafia. Nareszcie w domu.
Dom nie jest schronieniem przed światem. Jest miejscem, gdzie toczy się prawdziwe życie. W szerokim tego słowa znaczeniu. Odgłosy świata tu docierają, ale o jakości życia nie decydują. Bo gdyby miały decydować, powinienem już dawno stać się znerwicowanym frustratem czy zgorzkniałym starym kawalerem. Już dawno grymas zastąpił by uśmiech na twarzy, poczucie klęski sparaliżowało twórczość, rezygnacja sprawiła niemożliwym ufne spoglądanie w przyszłość. Toksyczny proboszcz na polanie wśród lasów i jezior? To niemożliwe. Już widzę te zdziwione twarze i słyszę pytanie. Co ksiądz dziś taki smutny? A smutny proboszcz to kiepski proboszcz. Dlatego staram się pokazywać pogodną twarz. Nauczyłem się tego w trochę nietypowych okolicznościach.
Wędrowaliśmy z Czarnej Góry na Rusinową Polanę. Powrót przez Małe Ciche, Tarasówkę, Bukowinę. A że dzień był upalny w Bukowinie młodzież wysiadła. To znaczy usiedli na krawężnikach przy rondzie i powiedzieli, że dalej nie pójdą, bo już nie mają siły. Wtedy przyszedł mi do głowy pomysł szalony. Stanąłem przed nimi i zacząłem tańczyć zbójnickiego. Szaleństwem nie był sam zbójnicki, ale próba odtańczenia go trzy miesiące po drugiej operacji nogi. Spokojnie, nodze nic się nie stało. Za to zbójnicki podziałał na młodych uzdrowieńczo. Następnego dnia pytali, czy rzeczywiście nic mnie nie bolało. Wybuchnąłem śmiechem. Wszystko mnie bolało, opowiedziałem. Ale gdybym o tym powiedział, to wy byście dalej nie poszli.
Więc czasem tak jest. Wszystko boli, ale tańczę zbójnickiego i się uśmiecham. Nie, żeby sobie poszli, ale byśmy dalej mogli wędrować wspólnie. Ładnie to nazywa teologia mistyczna Kościoła. Pielgrzymowanie wiary.
Takich momentów, gdy trzeba uśmiechać się mimo wszystko („W kraju kamiennej ściany w ciszę uklęknij. Uśmiechem klęsce przecz. Bo z wszystkich rzeczy znanych to najtrudniejsza rzecz” – Tagore?) nie ma znów tak dużo. Codzienność kapłańska niesie więcej radości niż smutków.
Zrobiłem sobie taką listę na Wielki Czwartek. Tego, co było i tego, co będzie. Od wyjazdu z ministrantami na ferie w góry zaczynając, na zbliżającej się pierwszej Komunii kończąc. Patrzeć na te szczęśliwe po pierwszym zjeździe na nartach twarze. Albo szaleć na sankach, pędzących ku Zasadnemu z przełęczy Młynne. A to wszystko nic w porównaniu z tym, co będzie. Pierwszym, ochrzczonym przeze mnie dzieciom, udzielę w maju po raz pierwszy Komunii świętej. Przedsmak miałem w ubiegłym roku, gdy młodzież, którą przed ośmiu laty przygotowywałem do tego wydarzenia szła do bierzmowania. To już zupełnie inna jakość. Przygotowania, relacji, przeżywania. Naznaczona zaufaniem i brakiem lęku. Jeśli do tego dodać dziesiątki rozmów, spowiedzi, wspólnego szukania odpowiedzi na ważne pytania, a przede wszystkim wspólnego dotykania Boga w liturgii Kościoła…
Więc tak sobie myślę o tych wszystkich kapłańskich radościach i o tym wszystkim, co kapłaństwo próbuje pokazać w krzywym zwierciadle, i przypominam sobie, jak to kiedyś pojechaliśmy z młodzieżą na Gościąż. (Wyguglajcie sobie cóż to za osobliwość.) Słońce, cisza, las, bieliki, maliny i wszystkie inne cuda przyrody. A tu nagle komar na czole…. No i co? Taki komar miałby popsuć radość odpoczynku? Radość bycia razem? Radość zanurzenia w tym Bożym cudzie?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.