Zmiany dokonujące się w świecie pociągają za sobą konieczność zmiany kościelnego stylu rządzenia, który ma być owocem dialogu - mówi o. Józef Augustyn SJ.
W historii Kościoła jest wiele przypadków, gdy charyzmatyczna osobowość odczytuje w określony sposób wolę Bożą, a przełożeni nie są w stanie nadążyć. Matka Teresa z Kalkuty odczytuje polecenie wyjścia z dotychczasowego Zgromadzenia, w którym była dobrą zakonnicą i poświęcenia się biedakom z ulicy. Jak na to patrzeć?
W Kościele istnieją dwa zasadnicze nurty: Piotrowy i Maryjny: hierarchiczny i charyzmatyczny. Maryja nie miała w Kościele żadnej władzy hierarchicznej, ale miała na niego zasadniczy wpływ. Żaden przełożony nie jest właścicielem wspólnoty, za którą jest odpowiedzialny. Jego rola ma charakter służebny. Bycie przełożonym to poświęcenie, trud, dawanie świadectwa, a nie przywileje. Jest zobowiązany do uważnego rozeznania, jakimi drogami Bóg prowadzi tych, za których jest odpowiedzialny.
Bóg dając władzę przełożonym, nie zrzeka się jej. To On sam dalej prowadzi ludzi. Swoją wolę Pan objawia nie tylko przez hierarchię, ale także przez osoby charyzmatyczne. Kościół docenia takie osobowości, choć sprawiają nieraz wiele kłopotów przełożonym. Takie osobowości miały nieraz w historii większy wpływ na Kościół niż władza hierarchiczna. Wystarczy wspomnieć Franciszka z Asyżu, Katarzynę ze Sieny czy Matkę Teresę.
Konflikt pomiędzy przełożonym a człowiekiem charyzmatycznym jest sprawdzianem dla nich obu. Nierzadko charyzmatycy cierpieli z powodu traktowania ich przez przełożonych, ale była to dla nich okazja do oczyszczenia. Charyzmaty klarują się nierzadko w cierpieniu. Matka Teresa nie miała jednak aż tak wielkich trudności z uzyskaniem zgody na wyjście ze swego macierzystego zakonu i założenie nowej wspólnoty. Nalegała na swoich przełożonych i na biskupa, ale nie buntowała się. Czekała „niecierpliwą cierpliwością”, jakby to wyraził Brandstaetter.
Podobno najtrudniej być przełożonym mistyka.
Zawsze trzeba być ludzkim. To, co jest nieludzkie nigdy nie jest Boskie. Po Wcieleniu możemy tego być pewni na sto procent. Wszelkiego rodzaju przemoc, także ta subtelna, poniżenie, upokorzenie, brak szacunku, lekceważenie, są nieludzkie i nigdy nie pochodzą od Boga. Kiedy dochodzi do takich sytuacji, tak ze strony przełożonego jak i podwładnego, trzeba upomnieć się o szacunek. Można powtórzyć za Jezusem: „Jeżeli źle udowodnij, a jeżeli dobrze, czemu mnie tak traktujesz?...” W naszych kościelnych wspólnotach byłoby więcej pokoju i zgody, gdybyśmy reagowali odważniej, ale zawsze z szacunkiem dla osoby i roli, jaką ona spełnia.
Prawdziwy mistyk na pewno nie będzie się buntował, oskarżał, manipulował przełożonym. Może być natomiast wyrzutem sumienia dla wszystkich. I to pewnie bywa największa trudność.
Jak wyglądało posłuszeństwo zakonne w latach młodości Ojca?
Było prostsze, choć – porównując je do naszych czasów - niewyobrażalnie trudniejsze. Był jednak inny klimat w rodzinach, parafiach, diecezjach, zakonach. Przełożeni mieli autorytet. Istniały też określone formy sprawowania funkcji przełożeńskiej. Zarówno przełożonych jak i podwładnych obowiązywał pewien modus vivendi. Dzisiaj brak wypracowanych form życia i działania w sprawowaniu władzy stwarza okazje do konfliktu.
Oparcie na autorytecie przełożonego było bardzo mocne.
Przede wszystkim więzi rodzinne były silne. To one odgrywają zasadniczą rolę w posłuszeństwie. Było też duże zaufanie do przełożonych, ale było to zaufanie dziecka, które wie, że jego ojciec chce dla niego dobra. Współczesny rozpad rodziny podważa klimat zaufania. Nieufność, jaką wynosi się z rozbitej i skonfliktowanej rodziny, sprawia, że posłuszeństwo staje się problematyczne. To zasadnicze źródło trudności w posłuszeństwie zakonnym i kapłańskim. Gdy ojciec jest nieobecny w rodzinie, syn spontanicznie odmawia mu prawa decydowania o sobie.
W Kościele zależność od przełożonych jest całkowita. Z korporacji można ostatecznie odejść, z Kościoła - nie. Decyzje dotyczą dorosłych osób, a zależność trwa całe życie. W sytuacjach konfliktu z przełożonym można znaleźć się w potrzasku. Jest też kwestia instancji odwoławczych - pracownik może odwołać się do Sądu Pracy, a do kogo odwoła się ksiądz, zakonnik, zakonnica?
Do swojego sumienia i wyższego przełożonego. Bywają to niekiedy sytuacje dramatycznie trudne. Na przykład we wspólnotach klauzurowych możliwość odwołania się do wyższych przełożonych jest ograniczona. Trzeba wszczynać nadzwyczajne procedury, które bywają napiętnowane przez pozostałych członków wspólnoty. W ostrym konflikcie z przełożonym trwającym wiele lat można się wręcz nabawić się nerwicy.
Przeorysza Karmelu z Lisieux mówiła, że s. Teresę można "dociążać", bo sobie poradzi...
Nie wszyscy mają jednak zaufanie do Boga na miarę tej Świętej. Gdy brakuje wewnętrznej siły, odwagi, szczerej modlitwy, pomocy kierownika duchowego, łatwo przychodzi załamanie, depresja, a niektórzy odchodzą z zakonu lub kapłaństwa. Człowiek jest istotą kruchą i nie wolno nakładać na niego ciężarów ponad jego siły. Przełożony winien poznać swoich podwładnych, by nie „dociążać” tych, którzy mogą sobie jednak nie poradzić.
Sobór Watykański II mocno podkreśla potrzebę dialogu w posłuszeństwie. Przyjmując osoby do seminarium i nowicjatu trzeba pamiętać, że nie wszyscy nadają się do kapłaństwa i zakonu. Jeśli kandydat jest uparty, nie pracuje nad sobą, posiada niską motywację, będzie niezdolny do posłuszeństwa.
Przykład betanek w Kazimierzu jest symptomatyczny. Z jednej strony przełożona, której polecenia uniemożliwiały realizację charyzmatu Zgromadzenia, z drugiej ślepo podporządkowane siostry.
Bywa, że osoba obejmuje stanowisko przełożonego i mimo całego zgorszenia, jakie daje, po trupach rządzi dalej, powołując się przy tym na Boga. By nie dochodziło do nadużyć, w strukturze kościelnej przełożeni niżsi mają swoich przełożonych wyższych: proboszcz biskupa, biskup papieża, prowincjał generała, a generał Kongregację ds. Życia Zakonnego i papieża.
Jak Ojciec wspomniał, presja na podwładnego jest tak mocna, że pewne osoby nie wytrzymują, rzucają sutannę, występują z zakonu.
Kiedy konflikt jest bardzo ostry, a podwładny nie umie go rozwiązać, ponieważ czuje się słaby, brakuje mu odwagi i oparcia ze strony innych, odejście bywa - po ludzku biorąc - zrozumiałe. Nie trzeba się tym gorszyć. Przyczyny mogą być różne. Jedną z ważniejszych bywa jednak brak głębszej motywacji duchowej, a także niedojrzale podjęta decyzja o drodze życiowej. Niedopracowana decyzja przyjęcia święceń, złożenia ślubów czy zawarcia małżeństwa zawsze wraca w chwilach trudnych.
Nie wolno nam takich osób osądzać. Każdy z nas może okazać się słaby, niewierny. Tak podwładny jak i przełożony. Niewierność przełożonego czyni jednak zawsze większe spustoszenie w Kościele. Im wyższa funkcja - tym większe niebezpieczeństwo zgorszenia. Przykłady znamy dobrze.
Wzruszało mnie, w jaki sposób Jan Paweł II podchodził do swojego wyboru na Stolicę Piotrową. Drżał, ponieważ miał świadomość ogromnego ciężaru, który bierze na siebie. Dlatego tak często prosił nas o modlitwę. Sam modlił się, aby nie był powodem zgorszenia. W Testamencie pisał: „Ufam, że [Pan] nie dopuści, abym kiedykolwiek [...] sprzeniewierzył się moim obowiązkom na tej świętej Piotrowej Stolicy”.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.