Istniały ogromne szanse, że cel Powstania zostanie osiągnięty.
- Spór o Powstanie będzie trwał zapewne zawsze. Jak na ten wewnętrzny, polski spór, patrzy historyk brytyjski, który ani nie wciąga tego zdarzenia w narodową mitologię, a nie ulega też emocjom?
- Oceniając Powstanie należy rzeczywiście spróbować wyjść z narodowych horyzontów. Rozmowa na jego temat nie powinna być "awanturą w parafii". W mojej książce bardzo dokładnie przytaczam długą listę błędów, jakie w tej rozgrywce popełnili Polacy. Sformułowałem sporo krytycznych uwag, ale uważam, że nie były one kluczowe, to nie one spowodowały katastrofę, która nastąpiła.
W czasie II wojny światowej Polacy nie byli w sytuacji jak w XIX w. - w 1831 czy 1863 r. - to znaczy sami, bez sojuszników, walcząc bez nadziei na pomoc. Teraz mieli potężnych sprzymierzeńców, którzy ich zachęcili do tej walki. Obraz koalicji, który maluję, może przynieść przeciętnemu Polakowi wielką ulgę. Może on powiedzieć: OK, to była rzeczywiście katastrofa, ale była to katastrofa nie tylko Polaków, a całej koalicji.
Co do sporu, jaki toczy się na temat Powstania, byłem zdumiony, że najostrzej, najbardziej krytycznie i gorzko, wypowiadają się o nim sami powstańcy, którzy uważają ofiary swoich kolegów za stratę, za czysty absurd. Decyzję o wybuchu Powstania określają nawet jako "przestępstwo", wyznają, że rozstrzelaliby dowódców, którzy podjęli tak tragiczną w skutkach decyzję. Ludzi, którzy tak oceniają Powstanie jest dużo. Pewna część jego uczestników potępia wszystko, co się z nim wiąże. Niestety, ich argumenty były bardzo na rękę reżimu PRL i sowietów.
- Oznacza to, że na nasze, polskie rozrachunki trzeba jeszcze poczekać - emocje są wciąż żywe.
- Mam nadzieję, że w mojej książce są przekonywujące argumenty, które pozwolą zrozumieć i upewnić, że rząd Mikołajczyka nie wszczął jakiejś nieodpowiedzialnej awantury.
To nie był chuligański wybryk, polscy politycy nie zlekceważyli realiów. Mieli poparcie aliantów, czyli solidne przesłanki polityczne, aby podjąć decyzję. Ale absolutnie nikt, ani Churchill, ani Roosvelt, czy ich doradcy wojskowi nie byli w stanie przewidzieć, że Stalin wstrzyma ofensywę na Zachód.
I wszyscy, i Rząd Tymczasowy w Londynie i Bór Komorowski wraz z dowództwem krajowym AK w Warszawie, przyjęli za pewnik, że najdalej za tydzień od wybuchu Powstania Armia Czerwona będzie w mieście. Najlepszym dowodem jest fakt, że po decyzji o wybuchu, która zapadła 31 lipca, Bór Komorowski poszedł zobaczyć się z żoną, która była w ciąży. Zachowała się wzruszająca relacja z tego spotkania. Bór powiedział jej wówczas, że prawdopodobnie za tydzień będzie w sowieckim więzieniu. On tak przewidywał przebieg wydarzeń - że sowieci już będą w Warszawie.
Więcej na następnej stronie