Istniały ogromne szanse, że cel Powstania zostanie osiągnięty.
Niestety, alianci nie zrozumieli jakie będą skutki zaniechania ich działań - mówi w wywiadzie dla KAI prof. Norman Davies, autor książki "Powstanie '44", która pojawi się w księgarniach 1 sierpnia, w 60. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. - W książce "Powstanie '44" analizuje Pan szerokie tło polityczne, na którym rozgrywał się dramat powstańców. Opisuje Pan relacje między sojusznikami, próbuje Pan rekonstruować sposób ich rozumowania. Czy Polska nie padła i tym razem ofiarą rozdarcia między Wschodem i Zachodem? - Oczywiście. W sensie wartości, jakie prezentowały strony konfliktu, na Zachodzie miało miejsce podstawowe nieporozumienie. W rzeczywistości strony konfliktu II wojny światowej miały strukturę trójkąta - III Rzesza, Związek Radziecki i mocarstwa demokratyczne. Jednak taka struktura była za trudna do dostrzeżenia dla przeciętnego polityka, a później historyka z Ameryki czy Wielkiej Brytanii. Istnieje bardzo wielka i zadziwiająca zbieżność między dialektyką marksistowską a purytańską wizją świata, która kształtowała amerykańskich, a częściowo także brytyjskich polityków I połowy XX w. W ich wizji świata, która jest ze swej natury manichejska, istnieje ostry podział na "dobrych" i "złych". W tej konkretnej sytuacji owym "złym", wrogiem, był Hitler. Zaś każdy, kto był przeciwko niemu, stawał się automatycznie "dobry". Stalin, wróg Hitlera, został więc uznany za demokratę. I znowu, zgodnie z tą dialektyką - uznano, że każdy, kto nie godził się z polityką Stalina, jest prohitlerowski. W czasie wojny myślało tak wielu ludzi. Ci, co nie znali sytuacji mówili, że Polacy to faszyści, którzy nie walczą z Niemcami, stoją z bronią u nogi, nie kochają Rosji. Wśród historyków są podobne trudności. Cała strefa - od Finlandii poprzez Ukrainę, aż po Bałkany (np. Bułgaria) w historiografii nie istnieje. Dlaczego? Bo uwzględnienie losów tych krajów zakłóciłoby pewien prosty, manichejski obraz świata. Łatwiej było przyjąć historię w wersji sowieckiej - że te kraje zostały "wyzwolone" przez Armię Czerwoną. - W polskiej historiografii istnieje tendencja "biczownicza", polegająca na tym, że Polacy sami siebie oskarżają o głupotę, brak pragmatyzmu, szaleństwo, w najlepszym wypadku - romantyzm. W tym nurcie znajduje się też ostra krytyka Powstania. Powinno było wybuchnąć, czy nie? - W mojej książce próbowałem pokazać, że było racjonalne, uzasadnione, że były realne przesłanki do podjęcia decyzji o jego wybuchu, że było też dobrze obmyśloną operacją wojskową. Obiektywne wskazanie na mocne strony Polaków i ich pozytywne działania wywołuje rozmaite reakcje - walka ze stereotypami doprowadziła do uznania mnie za polonofila. I trudno mi uwolnić się od tej opinii. Krytycy skłonni są przyznać, że dobrze analizuję politykę Wielkiej Trójki, ale uważają, że w ocenach polskich aktorów sceny politycznej i militarnej, tracę obiektywizm.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.