Reklama

Wersja matki ministranta

Gazeta Wyborcza zamieściła wywiad z matką ministranta Sławomira R., która oskarżyła ks. prał. Jankowskiego o molestowanie jej syna.

Reklama

W dzienniku czytamy - Uczestniczy Pani w żydokomunistycznym spisku przeciwko księdzu Henrykowi Jankowskiemu? Maria R., matka 16-letniego Sławka, byłego ministranta w parafii św. Brygidy w Gdańsku: - Nic nie wiem o żadnym spisku. Nie rozumiem, o czym ci ludzie mówią. Ja tylko walczę o mojego syna, którego mi ksiądz Jankowski próbował odebrać. Nie jestem bogata i wykształcona, byłam tylko pomocą domową, ale czy to znaczy, że nie mam mówić prawdy? - Skąd Państwa rodzina zna księdza Jankowskiego? - To był przypadek. Pochodzimy ze wsi na Kaszubach. Mój mąż jest kolejarzem, dziewięć lat temu dostaliśmy w Gdańsku służbowe mieszkanie. To suterena, ale żyje się tu dobrze. Należymy do parafii św. Brygidy. Sławek był ministrantem, często chodził do kościoła, nie tylko w niedziele. Trzy lata temu na nabożeństwie różańcowym zasłabł. Ksiądz Jankowski wziął go do plebanii i zaopiekował się. Gdy mąż zabierał syna do domu, prałat powiedział, że już od trzech lat przygląda się Sławkowi i widzi, że to taki wspaniały, pobożny dzieciak. Powiedział, że mu pomoże w życiu, nawet w szkole, bo warto. Ja przez długi czas byłam z tego zadowolona, myślałam sobie, że dzięki księdzu wyjdzie na ludzi. Sławek nawet dwa razy był w Rzymie u Ojca Świętego. - A jak to się stało, że zaczęła pani pracować u księdza prałata jako pomoc domowa? - Pensja męża nie wystarcza na życie. Mam pracę chałupniczą, ale słabo płatną. Prałat Jankowski ma tylu znajomych biznesmenów, że przez Sławka poprosiłam o pomoc. Przez dwa lata była cisza, ale w marcu zeszłego roku ksiądz Jankowski zadzwonił. Zaproponował bym zajęła się sprzątaniem plebanii i wysyłaniem do pralni ubrań oraz prasowaniem osobistych rzeczy księdza. Dał 800 złotych miesięcznie za dwie godziny pracy dziennie. Zawsze dobrze się do mnie odnosił. Zupełnie inaczej traktował mnie pan Wojciech, którego ksiądz Jankowski wychowywał od dziecka i który codziennie bywa na plebanii. Poskarżyłam się nawet księdzu, ale on powiedział, że "Wojtek już taki jest i nie warto się tym przejmować". - Z tego wynika, że ksiądz Jankowski to złoty człowiek. Co pani ma przeciwko niemu? - Że dziecko chciał mi odebrać. Od czasu kontaktów z plebanią Sławek zaczął się zmieniać. Stał się nieposłuszny, wulgarny. Ciągle był na plebanii albo ze starszymi kumplami na ulicy. W wakacje, w sierpniu zeszłego roku wysłałam go do siostry na wieś. Zaraz zadzwonił ksiądz Jankowski z pytaniem, gdzie Sławek się podział. Powiedziałam, podałam adres. Już po dwóch dniach ksiądz pojawił się tam z zakupami. Przywiózł owoce, słodycze. Mówił do niego "synku", a nam kazał dobrze się nim opiekować. Dawał Sławkowi pieniądze, po kilkaset złotych za jednym razem. Pomógł wyremontować naszą łazienkę, mówiąc "To dla Sławka". Kupował mu drogie ubrania. Bardzo ufałam księdzu, więc milczałam, ale w końcu zaczęłam mu mówić, żeby tego nie robił, bo to niszczy moje dziecko. Nic nie pomagało. Jak Sławek uciekał z domu, to ksiądz mówił moim krewnym, żeby go nie przyjmowali do siebie. Ale on i tak uciekał, często na plebanię. Potem dowiedziałam się od syna, że prałat mówił mu: "No widzisz, na nikogo nie możesz liczyć, a na mnie zawsze możesz". - Jednak wciąż pani pracowała u prałata... - Tak. Ale atmosfera była coraz bardziej napięta. Latem zorientowałam się, że syn prawdopodobnie bierze narkotyki. Powiedział, że nie da się zbadać, bo nie jest królikiem doświadczalnym. W grudniu zwróciłam się do sądu o zgodę na przymusowe leczenie. Ksiądz Jankowski był z tego bardzo niezadowolony. W lutym jego wychowanek, pan Wojciech, znieważył mnie. Byłam akurat w kuchni. Ksiądz wszedł z telefonem, Sławek dzwonił z kolejną prośbą o pieniądze. Za nim - pan Wojciech. Krzyczał do księdza "Mówiłem, że to skurwiel". Stanęłam w obronie syna. A pan Wojciech na to: "Takie gówno tu przyszło pół roku temu i myśli, że będzie tu rządzić. Degeneratka!". Zadzwoniłam ze skargą do kurii arcybiskupiej. - Była jakaś reakcja? - Nie. Ale potem w maju poprosiłam o pomoc w odzyskaniu syna. Umożliwiono mi spotkanie z księdzem arcybiskupem Tadeuszem Gocłowskim. Biskup aż się za głowę złapał. Trudno mu było uwierzyć. Powiedział, że gdyby miał syna, to całe miasto by rozkopał, żeby go odnaleźć. Odpowiedziałam, że ja właśnie to robię. Wkrótce ksiądz Jankowski poprosił mnie na rozmowę. Dał mi krzyż i różaniec, które właśnie przywiózł z Rzymu i powiedział mi, że jest mu bardzo przykro, ale ma dołek finansowy, wobec czego nie może mi dalej pomagać. Powiedział, że może za kilka miesięcy mu się poprawi, więc wtedy mnie znowu zatrudni. - Dlaczego przed sądem rodzinnym stwierdziła pani, że syn mógł być molestowany seksualnie przez księdza? - Dowodów żadnych nie mam. Kiedyś mnie zmroziło, gdy zobaczyłam, że ksiądz żegna się ze Sławkiem przez podanie ręki i pocałunek w usta. Ale syn mi wytłumaczył, że tak wszyscy się żegnają, że to taki zwyczaj. Jak mam sobie to wszystko wytłumaczyć? Nie przelewa się u nas w domu, ale nie jesteśmy żadną patologiczną rodziną, nie jesteśmy pijakami. Sławek był dobrym, religijnym dzieckiem. Coś musiało się stać, skoro nagle stał się agresywny, nieposłuszny, zaczął znikać z domu. Ostatni raz widziałam go w niedzielę, cała rodzina go teraz szuka i nie może znaleźć.

«« | « | 1 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Autoreklama

Autoreklama

Kalendarz do archiwum

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
2°C Środa
dzień
3°C Środa
wieczór
0°C Czwartek
noc
0°C Czwartek
rano
wiecej »

Reklama