Z prezesem Kobiet dla Narodu, Marią Piasecką-Łopuszańską, rozmawia Agata Puścikowska
Agata Puścikowska: - Kim są Kobiety dla Narodu i dlaczego nazwa w niejednych uszach pobrzmiewa nieco… pretensjonalnie?
Maria Piasecka-Łopuszańska: - Najkrócej mówiąc, jesteśmy stowarzyszeniem które powstało bardzo niedawno, bo na początku stycznia. Zrzeszamy kobiety, które różnią się wiekiem: są wśród nas kilkunastoletnie dziewczyny, są i panie czterdziestoletnie. Większość z nas jednak to matki dzieciom (śmiech). Ja też mam dwoje maluchów. Naszym głównym celem jest praca dla kobiet i dla kraju, dla całego narodu. Jeśli dla kogoś praca dla Polski jest pretensjonalna, to nie pozostaje mi nic innego, jak zmilczeć.
A skąd się wzięłyście? Siostry, towarzyszki, działaczki?
- Tylko nie feministyczna nomenklatura, proszę! Jakoś nie przepadam (śmiech). A wzięłyśmy się z szeroko rozumianego środowiska narodowego. Pocztą pantoflową rozeszło się między znajomymi, i znajomymi znajomych, że powstaje nowa organizacja kobieca. Wiele pań poczuło, że być może odnajdzie się w naszych strukturach. Bo chociaż wywodzimy się z konkretnego środowiska, nie zamykamy się na świat. Chcemy jednoczyć Polki pod hasłem, które większości z nas jest bliskie: Bóg, honor i ojczyzna. Wierzę, że uda nam się zapełnić lukę społeczną: braku organizacji kobiecej, która naprawdę mówiłaby głosem większości Polek. I cieszy mnie, że zgłaszają się do nas kolejne „działaczki”, które chcą działać dla narodu, pracować u podstaw.
Czyli nie tyle feministki, co pozytywistki…
- Jesteśmy Polkami, mamy obowiązki wobec Polski. Chcemy przełamać monogłos feministek, które w sposób głośny i agresywny próbują się wypowiadać w imieniu wszystkich Polek. Wcześniej większość z nas uważnie obserwowała organizacje feministyczne, śledziłyśmy wystąpienia feministycznych „autorytetów”, oglądałyśmy przeróżne Manify i inne Kongresy Kobiet, i jesteśmy absolutnie pewne: postulaty, które są głoszone, nie mają nic wspólnego z dobrem kobiet. Co więcej, widzi to większość Polek, które nie zgadzają się z głośną, feministyczną propagandą. Dość już więc siedzenia cicho, oddawania bez walki pola, które zagarniają środowiska feministyczne. One próbują zmieniać sumienia, poglądy, wpływać na polityków. A tak naprawdę, nie mają w tym działaniu umocowania, jakim jest chociażby poparcie większości Polek. My chcemy dać szansę tym kobietom, które mają dość feministycznego bełkotu, a chciałyby również pracować dla Polski, dla swoich dzieci, chciałyby zmieniać na dobre kraj.
Pani jest prezesem?
- Tak, prezesem. Nigdy prezeską (śmiech). Choćby z czystej przekory. Ale przecież wiadomo, że w słowie jest moc, siła. Posługując się słowem, feministki próbują zagarnąć umysły, poruszać tłumy mniej świadomych kobiet. Mówią np. o przemocy: przemoc jest zła, nie wolno używać przemocy ani fizycznej, ani psychicznej. I pełna zgoda. Tylko co dalej panie proponują? Przemocą jest również małżeństwo, przemocą jest zakaz zabijania dzieci, przemocą jest tradycyjna rodzina. Ale niestety przemocą nie jest… bicie innych kobiet, które się z nimi nie zgadzają.
Mówi Pani o słynnej, tegorocznej Manifie, po której świat o was usłyszał, a na której doszło do przepychanek między zwolennikami a przeciwnikami aborcji (żeby zacytować niektóre media).
- Ładne „przepychanki”… Przyszłyśmy na Manifę, bo podobno jest skierowana do „wszystkich” kobiet. Było nas kilkanaście, towarzyszyło nam sześciu chłopaków z Młodzieży Wszechpolskiej, którzy się uparli że będą nas ochraniać. Byłyśmy temu przeciwne, ale okazało się że ich obecność naprawdę była potrzebna: gdyby nie oni, być może ofiar wśród naszych dziewczyn byłoby więcej. Ale od początku. Wczuwałyśmy się w rolę. Tańczyłyśmy, gdy tańczyły wszystkie panie. Byłyśmy nawet poubierane odpowiednio: w kolorowe getry, jakieś awangardowe kapelusze. Wiele z nas, w tym ja, byłyśmy też ucharakteryzowane dla niepoznaki.
Ale po co? Zakryta twarz niektórych z was nie jest etyczna za bardzo…
- Widzę, że nie zna pani realiów działania lewackiego środowiska. Bałyśmy się po prostu o swoje bezpieczeństwo. Za każdym razem, gdy środowiska patriotyczne pojawiają się na różnego rodzaju marszach, manifestacjach, dochodzi do przemocy. I wbrew temu, co się w mediach słyszy, zazwyczaj atakującymi nie są środowiska patriotyczne. Zakrywałyśmy twarz, żeby po Manifie, w miarę bezpiecznie dotrzeć do domów, do dzieci. Zdjęcia moje i jeszcze kilku dziewczyn jednak trafiły na wszelkie portale i fora lewackie. Stałyśmy się wrogami publicznymi niemal. Mówiąc szczerze - rodziny się o nas boją…
Podczas Manify, „ucharakteryzowane” na feministki, trzymałyście trzy transparenty…
- Pierwszy to „Stop przemocy wobec kobiet” - wszystkim się ten plakat bardzo podobał. Gratulowali nam, bo był największy na Manifie. A po jakimś czasie odsłoniłyśmy drugą stronę plakatu, na którym była ofiara przemocy wobec kobiet: matka, która umarła w wyniku legalnej (!) aborcji. Zaznaczę od razu: zdjęcie zostało przekazane przez rodzinę kobiety środowiskom pro-life, jako ostrzeżenie przed skutkami „zabiegu”. Na plakacie znajdowało się też zdjęcie pani Nowickiej, która przecież chce, aby forma przemocy, jaką jest aborcja, była legalna również w Polsce. Dość długo nikt na tę zamianę nie zwrócił uwagi. I dopiero gdy media zauważyły „sabotaż” - zaczęło się. Rzucono się na nas, szarpano, a my broniłyśmy plakatu. Panowie, którzy byli z nami, zachowywali się wręcz pokazowo grzecznie: trzymali nerwy na wodzy i nie dopuszczali hordy, która się na nas rzuciła. Ani razu nie wyszli z roli. A na nas napierała jakaś niezidentyfikowana „służba porządkowa” Manify - bez identyfikatorów. Poprosiłam, żeby podszedł do nas ktoś z organizatorów. Podeszła w końcu jakaś pani - organizatorka, która kazała nam opuścić Manifę. Wtedy, posłusznie i zgodnie z prawem, oddaliłyśmy się. Jednak to dotyczyło tylko jednego plakatu i kilku z nas. Obok stały dziewczyny z transparentem „Zachowałam się jak trzeba. Stop dyskryminacji patriotek” - a na plakacie była Inka, żołnierka wyklęta. Panie feministki nie skojarzyły chyba jednak, że to nie one są opisywanymi patriotkami, więc nikt się do plakatu nie przyczepił. Nawet wiele pań robiło sobie przy plakacie zdjęcia. Inteligentna robota (śmiech). Natomiast nieco z tyłu Manify, tam gdzie było mniej ludzi, a prawie nie było mediów, została… pobita i skopana nasza koleżanka. Trzymała plakat „Homokracja to manipulacja. Myśl samodzielnie”. Podbiegło do niej kilku panów, zaczęli szarpać, kopać, przewrócili na ziemię… Fotograf, który był przy tym i robił zdjęcia, w pewnym momencie nie wytrzymał, porzucił pracę i zaczął dziewczyny bronić! Zachowały się jednak zdjęcia, na których widać doskonale kto kobietę atakował. Te zdjęcia zostały przekazane na policję. Niestety, jeszcze podczas Manify, policja nie zatrzymała głównego agresora, bo podobno nie wiedziała… który to.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.