Z Izabellą Galicką i Hanną Sygietyńską, historyczkami sztuki, które w podlaskiej wsi odkryły nieznany obraz El Greco, rozmawia Życie Warszawy.
W Wywiadzie czytamy: - Za parę dni będziemy świadkami uroczystego przecięcia wstęg w Siedleckim Muzeum Diecezjalnym - podlaski El Greco w końcu ujrzy światło dzienne. Wśród honorowych gości pojawią się m.in. prymas i nuncjusz papieski. Co w tej chwili myślą odkrywczynie słynnego arcydzieła? I.G. Prawdę mówiąc, nie wyobrażam sobie tego od strony organizacyjnej. Jak w tym niewielkim w sumie muzeum pomieszczą się setki dziennikarzy, bo każda gazeta, radio, czy telewizja będzie chciała mieć z tego relację. A co do emocji. Oczywiście wielka radość. Przypomina mi się też i nasza praca włożona w dociekanie, czy to rzeczywiście El Greco i czas, gdy w to wierzyłyśmy tylko my. Od kilku dni śni mi się św. Franciszek. W technikolorze, bo ja mam kolorowe sny. H.S. Ja na szczęście cierpię na bezsenność (śmiech). A tak na poważnie, my na tę chwilę, gdy "nasz obraz" będą mogli wszyscy podziwiać, czekałyśmy 40 lat. Tego nie da się teraz streścić w dwóch słowach. - Zacznijmy od początku. Jak wyglądało pierwsze spotkanie Pań z "Ekstazą św. Franciszka"? I.G. To był 1964 rok. Od paru lat przeprowadzałyśmy inwentaryzację zabytków na Mazowszu. Wizyta w parafii w Kosowie Lackim niczym szczególnym się nie wyróżniała, opisywałyśmy rzeźby, obrazy w kościele, a na koniec poszłyśmy na plebanię pożegnać się z księdzem i zadać rutynowe pytanie, czy są zachowane jakieś archiwalia. Przeglądałyśmy stare kroniki w kancelarii i nagle przez uchylone drzwi prowadzące do prywatnych pokoi księdza zobaczyłyśmy wiszący nad kanapą obraz. Stary, zniszczony, rozdarty, ale od razu przykuł nasz wzrok i zaintrygował. Proboszcz Władysław Stępień powiedział, że obraz należy do parafii, jeszcze za poprzedniego proboszcza miał być spalony, ale komuś zrobiło się go żal, no i tak tu wisi. - Od razu ten obraz skojarzył się Paniom z dziełami El Greco? H.S. Już na pierwszy rzut oka było widać, że to postać św. Franciszka. Obraz był przemalowany, ale najważniejsze części: twarz, oczy, dłonie były nietknięte. To wprost niesamowite spojrzenie nie mogło być namalowane przez kopistę. Skojarzenie z El Greco budziła czaszka - El Greco był pierwszym malarzem, który malował św. Franciszka z tym atrybutem. Tak naprawdę jedyną pewną wiadomością, z którą wracałyśmy wtedy do Warszawy, była ta, że na plebanii w Kosowie Lackim wisi obraz hiszpańskiego malarza. I.G. Zaczęły się dwuletnie skrupulatne badania, poznawanie innych dzieł El Greco, kolejne wizyty na Podlasiu, medytacje nad fakturą malowidła, płótnem, konsultacje. Wszystkie nasze badania wskazywały na to, że to może być oryginał. I tak w marcu 1967 r. ukazał się nasz artykuł w "Biuletynie Historii Sztuki", w którym opisywałyśmy odkrycie nieznanego obrazu El Greco w Kosowie Lackim. - Okładka ze zdjęciem obrazu, sensacyjny tytuł. W środowisku historyków sztuki zawrzało... H.S. Wręcz przeciwnie. Nad naszym artykułem zapadła zdumiewająca cisza. Nikt go nie komentował, ani koledzy, ani przełożeni. Tak, jakby nic się nie wydarzyło. Tak było przez trzy tygodnie. Traf chciał, że ten numer biuletynu wpadł w ręce Romana Janisławskiego, dziennikarza PAP. Natychmiast rozesłał dalekopisem po wszystkich redakcjach wiadomość o sensacyjnym odkryciu. Nie przewidział, jednego: jego notatka dotarła do gazet 1 kwietnia. I prawie wszystkie, poza trzema tytułami, uznały ją za dość mierny primaaprilisowy żart. Dopiero dwa dni później El Greco wylądował na okładkach wszystkich dzienników. Do Kosowa Lackiego wyruszyły pielgrzymki dziennikarzy i nie tylko dziennikarzy. W prasie pojawiały się kolejne artykuły i w końcu do sprawy włączyły się autorytety. Dyrektor Muzeum Narodowego Stanisław Lorentz stwierdził, że to fantastyczne odkrycie i bardzo chętnie kupi obraz do zbiorów muzeum, ale najpierw niech obejrzą go eksperci. No i stało się. Do Kosowa Lackiego pojechali eksperci.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.