Polscy katolicy mieszkający w Niemczech protestują przeciwko decyzji o odesłaniu do kraju ich duszpasterzy - informuje Gazeta Wyborcza.
- Możemy się integrować z Niemcami na każdym innym polu, ale chcemy modlić się po polsku - mówią Pod koniec zeszłego roku wierni z parafii w Essen (Zagłębie Ruhry) prowadzonej przez polskich księży z zakonu chrystusowców usłyszeli, że w maju 2005 r. pracę straci ich wikary Sławomir Klim. Jedynym polskim księdzem w kilkunastotysięcznej społeczności pozostanie proboszcz Andrzej Sołopa. Wiernym powiedziano, że powodem tych decyzji są kłopoty finansowe Kościoła katolickiego w Niemczech. Inaczej niż w Polsce utrzymywany jest on nie tylko ze zbiórek na tacę, ale przede wszystkim z podatków płaconych przez wszystkich wiernych. W ostatnich latach w przeżywającym kłopoty gospodarcze kraju chętnych do płacenia podatku kościelnego ubywa. Żeby być z niego zwolnionym, wystarczy zadeklarować w urzędzie bezwyznaniowość. Tak robią nie tylko bezrobotni, ale i dobrze sytuowani. Z tego powodu niemiecki Kościół biednieje. Pracę tracą księża, trzeba zamykać też katolickie przedszkola, domy starców, szpitale i ochronki. W archidiecezji kolońskiej (do niej należy Essen) budżet ma być obcięty o 20 proc., ale wobec Polskich Misji Katolickich nawet o 66 proc.! Z dziesięciu pracujących na tym terenie polskich księży oprócz wikarego z Essen do Polski ma wrócić jeszcze pięciu innych duchownych. Polacy z Essen powołali Komitet Obrony Parafii. - Po niemiecku możemy recytować wiersze i rozmawiać przy stole, ale spowiadać się można tylko w języku serca, a dla nas zawsze będzie to język polski - mówi Piotr Płonka, jeden z założycieli komitetu. Przyjechał z Wrocławia sześć lat temu, ale zachował polski paszport. Na polskie lekcje religii wysyła swojego syna, który dzięki temu całkiem dobrze jeszcze mówi po polsku. Płonka zapewnia, że nikomu z Polaków nie zależy na konflikcie z niemiecką hierarchią. - Wychodzimy z założenia, że niemiecka kuria nie miała właściwego rozeznania, i liczymy na to, że wszystko jeszcze uda się naprawić - mówi. Z jego wyliczeń wynika, że polscy wierni odprowadzają co roku do kościelnej kasy w Niemczech 15 mln euro, z czego tylko dwie trzecie powinno wystarczyć na utrzymanie polskiego duszpasterstwa. W samym Essen do jednego kościoła na polskie msze święte chodzi 15 tys. osób. - Czasami myślę, że Niemcy nam po prostu zazdroszczą tych tłumów na mszach, bo u nich przychodzi zaledwie po kilkanaście osób - mówi Płonka - To nie jest żaden antypolski spisek. Diecezji w Essen na polską misję katolicką nie stać - tłumaczy ks. dr Henryk Rak, kapłan z Górnego Śląska pracujący w jednej z parafii w Duisburgu. Sytuacja Kościoła w Zagłębiu Ruhry jest dramatyczna. Diecezja stanęła przed groźbą bankructwa, w kasie zabrakło przeszło 40 mln euro. Wcześniej zbankrutowały już diecezje w Berlinie i Akwizgranie. Nowy biskup Essen Felix Genn zarządził drastyczne oszczędności. W ciągu kilku lat chce spłacić długi i zaoszczędzić 75 mln euro. By tak się stało, z kościelnych instytucji musi odejść tysiąc osób. Ulrich Lota, rzecznik biskupa Essen: - Nic nie jest jeszcze przesądzone. Nad cięciami dyskutujemy od kilku miesięcy. Fundusze obetniemy również misjom włoskim i chorwackim. W końcu dlaczego mszy dla obcokrajowców nie miałby odprawiać niemiecki ksiądz? - pyta retorycznie. Los polskiej misji katolickiej rozstrzygnie się w przyszłym tygodniu. 10 stycznia biskup Genn ma opublikować szczegółowy plan ratowania finansów diecezji. - Biskup Genn na pewno odpowie na list Polaków i będzie szukał z nimi kompromisu - zapewnia Lota. Polski ksiądz (anonimowo): - Mnie nie dziwi, że Niemcy chcą pozbyć się polskich księży. Polskie parafie dublują pracę niemieckich, a są niezwykle kosztowne w utrzymaniu - mówi polski ksiądz.
Rusza również pilotażowy program przekazywania zasiłków na specjalną kartę płatniczą.
Tornistry trafią do uczniów jednej ze szkół prowadzonych przez misjonarki.
Caritas rozpoczęła zbiórkę na remont Ośrodka dla osób w kryzysie bezdomności w Poznaniu.
"Nikt (nikogo) nie słucha" - powiedział szef sztabu UNFICYP płk Ben Ramsay. "Błąd to kwestia czasu"
Wydarzenie mogło oglądać na ekranach telewizorów ponad 500 milionów ludzi na całym świecie.