Prymas Czech kardynał Miloslav Vlk zachęca polskich księży, aby podjęli pracę w jego kraju.
Polska to potęga, jeśli chodzi o liczbę duchownych pracujących za granicą. Co czwarty ksiądz w Europie jest naszym rodakiem Do Lubina legendarny czeski kardynał (musiał działać w ukryciu przed czechosłowackimi władzami, żył z mycia szyb), przyjechał wczoraj. Podziękował polskim księżom pracującym w jego kraju i zaprosił następnych. Kardynał Vlk mówi, że teraz w Czechach pracuje stu polskich księży, w tym trzydziestu w jego diecezji. Jeden ksiądz z Opola jest rektorem seminarium w Pradze, inny jest dziekanem w dekanacie. Są najliczniejszą w Czechach - najbardziej zlaicyzowanym kraju Europy - grupą księży "z eksportu". Kardynał chciałby, aby było ich więcej. - Ludzie wierzący akceptują ich i nie przeszkadza im, że czasami padnie polskie słowo - mówi kardynał. - Przeciętny wiek księdza w Czechach to 70 lat - informuje o. Tomasz Dostatni, dominikanin, który pięć lat spędził w Pradze. - W Czechach więcej księży umiera, niż jest święconych - dodaje. Polskich duchownych nikt nie przymusza do wyjazdu do Czech. Decyzja zależy od księdza, a jeżeli któryś wyrazi taką wolę, biskupi polscy nie przeszkadzają. Ale nie tylko Kościół w Czechach jest zainteresowany naszymi księżmi. Ks. Joachim Kobienia, kanclerz kurii diecezji opolskiej: - Polscy księża są wielką pomocą dla państw, w których brakuje powołań. W te wakacje odwiedziło nas dwóch biskupów z Papui Nowej-Gwinei, którzy prosili o przyjazd naszych duchownych. Jeden z nich w swojej diecezji liczącej 120 tys. wiernych ma siedmiu kapłanów, potrzeby są więc ogromne. Wielu biskupów z zagranicy przysyła też listy z prośbami o kapłanów, ostatnio napisał do nas biskup z Islandii.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.