Rozmowa z biskupem biskupem Kościoła greckokatolickiego Włodzimierzem R. Juszczakiem.
KAI: Jesteśmy obecnie świadkami ważnych kroków na rzecz pojednania polsko-ukraińskiego. Jakie nadzieje z tym procesem możemy wiązać na przyszłość? - Nie można zapominać, że w zapoczątkowaniu tego pojednania wielką rolę odegrał Kościół greckokatolicki. W 2001 r. podnieśliśmy tę kwestię przy okazji rocznicy Akcji Wisła. Referowałem to na forum Konferencji Episkopatu Polski. Potem Ksiądz Prymas spotkał się z kard. Huzarem i zdecydowali o przygotowaniu wspólnego aktu pojednania. Wymagało to kilkuletniej pracy - przygotowania zarówno Polaków jak Ukraińców. Organizowano więc pielgrzymki młodzieży polskiej na Ukrainę oraz ukraińskiej do Polski. Wzajemnie odwiedzali się hierarchowie. Utworzono wspólną grupę do współpracy Konferencji Episkopatu Polski i Synodu Biskupów Kościoła Greckokatolickiego. Na początku tego roku spotkała się grupa naszych biskupów członków Synodu z grupą biskupów z Konferencji Episkopatu Polski. Ustanowiono komitet mający zająć się przygotowaniem wspólnego listu. Ze strony KEP w jego skład wszedł abp Sławoj Leszek Głódź, bp Mieczysław Cisło, a naszej strony bp Stepan Mudryj i ja. Początkowo mieliśmy przygotować list, mający być odczytany w Kościołach w Polsce i na Ukrainie w sierpniu tego roku. Później zapadła decyzja, aby przyspieszyć jego publikację na czerwiec, w związku z kongresami eucharystycznymi w Warszawie i we Lwowie. Ogłoszenie listu spotkało się z bardzo przychylnym przyjęciem zarówno w Polsce jak i na Ukrainie. Oczywiście nie można uważać, że jest to koniec problemów polsko-ukraińskich. Bo przecież Kościół greckokatolicki na Ukrainie nie występuje w imieniu całego narodu. Ale jest to bardzo ważne wezwanie. KAI: Jak w Polsce przedstawiają się relacje pomiędzy Kościołem greckokatolickim a prawosławnym? Wiadomo, że nie są one łatwe? - Istnieje wspólna komisja obu Kościołów, która spotkała się już trzykrotnie. Współprzewodniczącymi komisji są prawosławny arcybiskup Abel z Lublina i ja. Od dwóch lat nie ma jednak spotkań, gdyż wystąpiły nieprzewidziane trudności. KAI: Jakie? - Problem polega na tym, że 23 nasze cerkwie są w rękach prawosławnych. Niektóre z nich zostały opuszczone przez grekokatolików na skutek Akcji Wisła, inne zostały zabrane przemocą przez władze i przekazane prawosławnym, jak np. w Komańczy. Tymczasem w ustawie o stosunku państwa do Kościoła prawosławnego zastrzeżono, że cerkwie te pozostają własnością skarbu państwa i tylko sejm może decydować o zmianie właściciela. Aby sejm mógł tak zdecydować, to musi istnieć zgodność w tej sprawie między oboma stronami kościelnymi. Próbowaliśmy znaleźć jakiś konsensus. Zaproponowaliśmy aby cztery świątynie stały się naszą własnością, przy jednoczesnej możliwości wykorzystywania ich przez prawosławnych. Pozostałe świątynie miały stać się własnością Kościoła prawosławnego. Prawosławni odpowiedzieli: nie. Argumentują, że w 1989 roku nastąpiło trójstronne spotkanie w sejmie: przedstawicieli Kościoła prawosławnego, rzymsko-katolickiego i sejmu. Ponoć umówiono się, że Kościół rzymskokatolicki nie będzie rościł pretensji do cerkwi greckokatolickich, które są w rękach prawosławnych, a Kościół prawosławny nie będzie domagał się zwrotu swych dawnych cerkwi na Podlasiu. Nie było to jednak spotkanie formalne, nie był na nim reprezentowany Kościół greckokatolicki. Komisja ta nie miała żadnych pełnomocnictw, co zresztą potwierdził Ksiądz Prymas w późniejszej korespondencji z prawosławnym arcybiskupem i metropolitą Sawą. Prawosławni jednak nie ustępują i skierowali sprawę do Trybunału w Strasburgu, jak i do polskiego Trybunału Konstytucyjnego, gdzie przed dwoma laty przegrali. Również w tym roku, w starym jeszcze sejmie, próbowali rozstrzygnąć sprawę na swoja korzyść, ale bez powodzenia. Sytuacja jest na razie patowa.. My jesteśmy gotowi do kontynuowania rozmów i otwarci na rozsądny kompromis. KAI: Dziękuję za rozmowę Rozmawiał Marcin Przeciszewski
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.