Wbrew rozpowszechnianym w mediach twierdzeniom nie istniała żadna "komisja" rzecznika praw obywatelskich powołana do zbadania w IPN dokumentów dotyczących ks. Stanisława Wielgusa - napisał Nasz Dziennik.
Janusz Kochanowski nie miał żadnych podstaw do wydania oświadczenia, w którym potwierdził rzekomą jego współpracę ze specsłużbami PRL - twierdzi ND. Tym samym nie tylko nadużył swojego urzędu, ale również naruszył podstawowe zasady Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej. 21 grudnia 2006 r., na 24. posiedzeniu Senatu RP, grupa senatorów wystosowała do rzecznika praw obywatelskich pismo, w którym poprosiła o interwencję w sprawie pomówienia ks. abp. Stanisława Wielgusa przez "Gazetę Polską" o współpracę z SB. "Naszym zdaniem jest to postępowanie w myśl zasady 'uderz w pasterza, a rozproszą się owce'. Akcja ta ma na celu burzenie i rujnowanie autorytetów moralnych w Kościele rzymskokatolickim, ale jest też uderzeniem w podstawowe wartości państwa polskiego. Senatorski Klub Narodowy stoi na stanowisku, że ani dziennikarze, ani nikt inny nie ma prawa szargać dobrego imienia kogokolwiek bez przeprowadzenia obiektywnego postępowania dowodowego, bez udokumentowania zarzutów i przesądzenia o ich zasadności w trybie przepisanym prawem. Oczekujemy od urzędu rzecznika praw obywatelskich reakcji uwzględniającej fakt, iż przedmiotem wspomnianych działań niektórych mediów jest przyrodzona godność człowieka, będąca źródłem wolności i praw obywatelskich, o czym mówi art. 30 Konstytucji". Odpowiedź rzecznika nastąpiła po ośmiu dniach. W piśmie skierowanym do senatorów datowanym na 29 grudnia 2006 r. rzecznik praw obywatelskich napisał: "Publikowanie tego typu oskarżeń bez żadnego poparcia ich dowodami narusza dobre imię abp. Wielgusa, stanowiąc naruszenie jego godności. Tego rodzaju zachowanie wyrządza niepowetowane szkody zarówno Kościołowi katolickiemu w Polsce, instytucji ważnej dla znacznej większości społeczeństwa, jak i samym mediom, do których zaufanie spada, gdy nie przestrzegają one wymaganych standardów zawodowej staranności. W tym przypadku ze względu na wagę urzędu metropolii warszawskiej jest to szczególnie poruszające". W swoim liście Janusz Kochanowski zaznaczył, że ponieważ nie chce być posądzony "o zajmowanie stanowiska w tej wrażliwej sprawie bez znajomości rzeczy", postanowił zwrócić się do - jak stwierdził - "powszechnie szanowanych, cieszących się najwyższym autorytetem moralnym i naukowym" panów "o zapoznanie się z odpowiednimi materiałami, o ile takie istnieją w Instytucie Pamięci Narodowej", i poinformowanie go o ich zawartości. W tym miejscu jawi się kilka istotnych spraw. Po pierwsze, Janusz Kochanowski powołał zespół do zapoznania się z "odpowiednimi materiałami", dając jednocześnie do zrozumienia, że nie wie, czy takowe istnieją. Dlaczego więc pierwszym krokiem Janusza Kochanowskiego w tej sprawie nie było wystąpienie do Instytutu Pamięci Narodowej z zapytaniem, czy te "odpowiednie materiały" istnieją?
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.